REKLAMA

1. Gdy Tuska nie ma, "cisi" harcują?

Wokół Donalda Tuska powoli zaciska się pętla. Szef Rady Europejskiej sam założył sznur na własną szyję. Przed laty, kiedy był premierem, najwyraźniej odpuścił sobie kontrolę nad służbami specjalnymi, a jednocześnie... przejął za nie pełną odpowiedzialność. Ten bardzo niemądry krok najpewniej bardzo mu teraz zaszkodzi. Ten wniosek wyciągam w związku z aferami, w których "cisi panowie" najprawdopodobniej odgrywali wiodącą rolę. Mam na uwadze skandale, które znalazły się pod lupą politycznych komisji. Tusk ma stanąć przed śledczymi posłami, lustrującymi zaniechania organów państwa w tropieniu przestępstw parabanku Amber Gold, a wcale niewykluczone, że ekspremier zostanie także wezwany przez inną komisję - weryfikacyjną- do ujawnienia przekrętów w Warszawie przy tak zwanej reprywatyzacji nieruchomości, a tak naprawdę przejmowania za bezcen kamienic oraz placów w stolicy przez zorganizowaną mafię. Myślę także o podejrzanej umowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB, sprawie badanej przez prokuraturę, w której były premier już odpowiadał jako świadek. Nie wspominając o kulisach Tuskowej gry z Putinem przed i po tragedii w Smoleńsku. Czy można bowiem całkiem wykluczyć, że istnieją spec-nagrania rozmów ekspremiera z rezydentem Kremla na sopockim molo? Czy rosyjski wywiad nie trzyma taśm z Tuskiem za pazuchą?

Abstrahując jednak od tej ostatniej kwestii, bez zbędnych spekulacji, można już z dużą pewnością założyć, że w aferze Amber Gold oraz w skandalicznej warszawskiej pseudoreprywatyzacji , jak w niemal wszystkich wielkich przekrętach w Polsce, prym wiodły służby specjalne, zarówno te cywilne, jak i te wojskowe. "Policje - tajne, widne i dwu-płciowe/ Przeciwko komuż tak się pojednały?" Przeciw Polsce, dojną ssąc przez lata krowę. A premier jak ślepy gospodarz, łaził po obejściu i robił dobrą minę, powtarzając co mu szeptali do ucha zaufani fornale. Nie bez powodu pozwalam sobie na ten śmiały język opisu. Przyznam szczerze, że byłem zdumiony, kiedy, jako szef rządowej koalicji PO-PSL, Tusk zrezygnował z obsadzenia stanowiska ministra koordynatora do spraw służb specjalnych i zapowiedział, że jako premier będzie sprawował nadzór nad służbami specjalnymi. Jednocześnie z rozbrajającą szczerością i wyraźną dezynwolturą opowiadał o tym wrażliwym na opinie środowisku.

2. "Klany" - telenowela bez reżysera

Głośnym echem odbił się wywiad, jakiego Donald Tusk udzielił w 2008 r. wyraźnie sprzyjającemu mu, ba kibicującemu ("Tusku musisz!") tygodnikowi "Polityka". W zaprzyjaźnionym medium, po wyborczym zwycięstwie sprzed kilku miesięcy, chyba poczuł się zbyt pewnie, bo ni stąd ni zowąd wypalił: "Zasób informacji dostarczanych przez służby, niezbędnych dla premiera i prezydenta, jest po prostu bardzo ubogi. Mógłbym natomiast już dziś napisać książkę, jakie klany walczą ze sobą wewnątrz poszczególnych służb. Odnoszę przygnębiające wrażenie, że bardzo wielu oficerów służb specjalnych to są prywatne armie byłego szefa, aktualnego szefa czy przyszłego szefa i zajmują się głównie intrygami". Jestem przekonany, że to bardzo prawdziwy obraz, ale nie o to przecież chodzi. Zastanowiła mnie wielka pewność siebie Donalda Tuska, stawiającego publicznie, na głos, takie odważne diagnozy, a nie stosującego w politycznej praktyce właściwie żadnego, cichego remedium na degenerację świata "cichych ludzi". Nie trzeba być prorokiem, aby przewidzieć konsekwencje takiego cyrkowego spaceru na cienkiej linie, pod którą kotłują się mroczne, nieokiełznane żywioły.

Bardzo trafnie skomentował te nieodpowiedzialne słowa Donalda Tuska profesor Andrzej Zybertowicz - autor książki pod znamiennym tytułem "W uścisku tajnych służb": "Premier publicznie przyznaje, iż w sektorze bezpieczeństwa państwa występuje poważna luka i wskazuje niektóre jej przyczyny, ale przez lata swych ‘rządów’ nie robi nic, by lukę tę zamknąć. Teraz nasze państwo płaci za to cenę. Jest bezbronne wobec niezidentyfikowanych osób, które potrząsają podstawami rządu, stawiają premiera pod ścianą, a opinia publiczna nie wie, kto w taki sposób igra z Polską." Tusk sobie to cały czas najwyraźniej lekceważył, ale fałszywe okazało się jego przeświadczenie o swojej pełnej bezkarności. Zuchwałość w sprawach specsłużb nie popłaca, jeśli nie ma się wyraźnego planu na ich przewietrzenie, i nie robi się nic, by ukrócić ich samowolę. Za tę zuchwałość - stawiam taką roboczą hipotezę - Tuskowi przyjdzie dopiero teraz tak naprawdę zapłacić. Wolno, ale stale mielą takie młyny.

3. Z równego chłopa król Europy? Czy sługa możnych panów?

Już wcześniej takie puszczenie służb samopas wyszło Tuskowi bokiem. Po skandalu podsłuchowym, w którym tajemnicza, niewidzialna ręka co i raz włączała sprzęt nagrywający w stołecznych restauracjach, szef PO nagle musiał salwować się ucieczką do Brukseli. W każdym razie tak też można potraktować ten niby "kop górę" i lot długim lobem do unijnej stolicy. Kulisy tej kariery to przecież także wnętrza ekskluzywnych lokali "Sowa & Przyjaciele" czy "Amber Room", w których odbywały się rozmowy absolutnie dyskredytujące polityczne, rządowe i ekonomiczne zaplecze szefa Platformy Obywatelskiej. Można więc założyć, że euroawans polskiego premiera nabrał gwałtownego przyśpieszenia właśnie w związku z nagraniowym skandalem. Przypomnę, że wciąż nie poznaliśmy treści rozmów Tuska z oligarchą Janem Kulczykiem. Ówczesny premier miał się z biznesmenem spotkać trzy razy. O domniemanych taśmach "szeptano na mieście", ale wciąż nie wypłynęły one na powierzchnię. Zresztą nagła i niespodziewana śmierć doktora Jana też zrodziła szereg plotek i spekulacji. Cytowany już przeze mnie profesor Zybertowicz pozwolił sobie nawet na "żart" w rozmowie z Rafałem Ziemkiewiczem, że być może ten zgon był fikcją, a Kulczyk żyje "gdzieś na Bali". "Jak Elvis Presley" - sprowadził Ziemkiewicz do absurdu tę dwuznaczną wypowiedź. Przytaczam tę rozmowę, aby przypomnieć, że świat polityki i biznesu na styku ze służbami specjalnymi może wyglądać zupełnie inaczej niż to się wydaje nam zwykłym zjadaczom chleba wiadomości, czy raczej konsumentom informacyjnych hamburgerów podawanych masowo w środkach (dez)informacji.

Weźmy choćby brukselską pozycję eksszefa rządu w Warszawie, która tak "pompowana" przez jego krajowych wyznawców, nazywających Tuska "prezydentem Europy", wydaje się tak naprawdę czysto reprezentacyjna. O prawdziwej pozycji szefa Rady Europejskiej przypomniał Tuskowi w spektakularny sposób szef Komisji Europejskiej. Jean Claude Juncker publicznie upokorzył przecież polskiego polityka w towarzystwie prezydenta Stanów Zjednoczonych. "Panie prezydencie, czy wie pan, że mamy w tym momencie dwóch prezydentów w Unii Europejskiej?"- Zapytał Trumpa Donald Tusk. "Wiem" - odpowiedział jego amerykański imiennik. "O jednego za dużo!" - wtrącił Juncker wskazując na Polaka. To dowcip, ale jednocześnie znak. To jest wskazanie na realną rolę polskiego Donalda. Jeśli w naszej mediokracji tak dużą wagę przywiązujemy do politycznych memów, to trzeba przywołać jeszcze jeden znaczący epizod, jako viral rozpowszechniony w Internecie. To scena, kiedy Tusk, najwyraźniej znów "zagubionemu", Junckerowi grzecznie pomaga włożyć marynarkę. "Garderobiany" to najłagodniejszy komentarz do zachowania szefa Rady Europejskiej na usługach szefa komisarzy.

4. Tytanik tonie? To nie Tytanik

Jednak prawdziwym powodem, dla którego unijna stolica, dotychczas komfortowe miejsce politycznego wygnania, może już jednak przestać być schronieniem dla Tuska, są rozprawy i przesłuchania w Polsce. Jako świadek zeznawał już przed Prokuraturą Okręgową w Warszawie w śledztwie dotyczącym współpracy pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjską FSB. Zarzuty postawiono generałowi Januszowi Noskowi oraz jego następcy na stanowisku szefa Piotrowi Pytlowi. A czy zmieni się status Tuska, ze świadka na oskarżonego? Wydaje się to sądową i polityczną fikcją. Jednak, przypomnę, to on -jako szef rządu- wziął odpowiedzialność za służby, jemu one podlegały. Niebezpieczne związki polskich kontrwywiadowców z kremlowską bezpieką po Smoleńsku to sprawa zagadkowa, niepokojąca i, co tu dużo mówić, dyskredytująca ówczesnego premiera. Były lider PO najwyraźniej zdaje sobie z tego sprawę, więc przygotował już sobie podczas pierwszego przesłuchania wizerunkową osłonę, zamieniając wizytę w prokuraturze w medialne show z podróżą pociągiem i tłumkiem witającym go na stacji. To jednak nie jest już czas postpolitycznych grepsów. To, co wystarczyło w dobie monopolu platformianej władzy sprzymierzonej ze wszystkimi mediami, dzisiaj jest już tylko politycznym anachronizmem. Niezatapialny statek MS Tusk, który śmiało pruł przez spokojny ocean, po wielokrotnym zderzeniu z lodowymi skałami, coraz szybciej nabiera wody.

5. Ring wolny, Tusk coraz wolniejszy

Innej metafory użył przed laty Jarosław Kaczyński: "Tusk jest jak bokser, który po potężnym uderzeniu, w piątej, szóstej rundzie, zachwiał się, został zamroczony i świat mu miga przed oczami. Sędzia zastanawia się, czy nie zacząć liczenia, ale słychać gong oznaczający koniec rundy. Nokaut jest już na horyzoncie. Ten ostatni cios padnie najpóźniej w rundzie ostatniej, dziesiątej, czyli w dniu wyborów." Prezes Prawa i Sprawiedliwości tak oceniał w przeszłości starcie z liderem PO. Jednak te słowa tak naprawdę nabierają aktualności właśnie teraz. Tusk otrzymał bardzo mocny prawy sierpowy w sprawie Amber Gold, a jednocześnie pozornie nieco słabszy prosty na ringu warszawskiej reprywatyzacji. Opuszczona od początku garda, gdy wisiał na linach spec-służb, wystawiła go teraz na kolejny cios w sprawie prokuratorskiego śledztwa wokół umowy SKW z FSB. Tusk jeszcze nie jest liczony, ale według mnie to tylko kwestia czasu. Co więcej, obraz zamroczonego mocarnego lidera leżącego bez sił na deskach, wcale już nie jest taki niewyobrażalny. Za jakiś czas może zrzednąć mina tym, którzy z uśmieszkiem pobłażania traktowali wypowiedź Rafała Ziemkiewicza sprzed lat: "Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu." To już nie musi być wcale pobożnym życzeniem, to nie brzmi jak polityczna fantastyka.

6. Jeszcze dość cicho o Cichockim, ale z pewnością do czasu

A propos Amber Gold i roli "smutnych panów", to ujawnione taśmy uprawdopodobniają hipotezy wysuwane przez niektórych dziennikarzy śledczych i bystrych obserwatorów. Bez "kryszy" służb taka afera byłaby najzwyczajniej w świecie niemożliwa do przeprowadzenia. Według mnie najbardziej znaczącym fragmentem stenogramu opublikowanego ostatnio przez tygodnik "wSieci" jest rozmowa pomiędzy twórcą oszukańczego parabanku Marcinem P. a niejakim Emilem Maratem. Oto, co autorzy artykułu pt. "Taśmy Amber Gold: ‘Pozdrów panów z ABW’" Marek Pyza i Marcin Wikło napisali o Maracie: "W przeszłości dziennikarz, dyrektor programowy Radia PiN, później spec od PR. W Amber Gold doradzał zarządowi." 29 lipca 2012 roku Marcin P. odbiera telefon od Marata. Szef piramidy finansowej - jak piszą Pyza i Wikło - już dobrze wie, że interesuje się nim Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Telefoniczny dialog Marata z Marcinem P. w tym gorącym czasie brzmi następująco:

EMIL MARAT: Jestem, panie Marcinie.

MARCIN P.: Witam, panie Emilu. Wiem od naszego kontrahenta, że jutro lub pojutrze mają się pojawić ludzie z ABW. No taką mam informację.

EMIL MARAT: Chce pan, żebyśmy z Pawłem przyjechali?

MARCIN P.: Myślę, że tak, i to na ósmą - dziewiątą rano.

EMIL MARAT: Dobrze, i nie wiem, czy Paweł panu mówił, Paweł jest kolegą ministra Cichockiego, oni byli razem w drużynie harcerskiej. I to jest chyba ten czas, żeby zadzwonić do niego.

MARCIN P.: A Paweł nie odbiera ...

EMIL MARAT: Będę go ścigał, nawet pojadę do niego do domu. Dobra, to do usłyszenia.

Kim jest ów Paweł? Autorzy artykułu w tygodniku "wSieci", twierdzą, że prawdopodobnie chodzi o warszawskiego adwokata Pawła Kunachowicza, członka rady nadzorczej Amber Gold. Przypomnę, że za czasów koalicji PO-PSL koordynacją działań służb zajmowało się Kolegium ds. służb specjalnych, którego sekretarzem został minister w kancelarii premiera Tuska - właśnie Jacek Cichocki. Nie trzeba być Wernyhorą, żeby przewidzieć, że domniemana "harcerska" znajomość obu panów będzie jednym z ważniejszych wątków w przesłuchaniach przed sejmową komisją śledczą. Podstawową kwestią do wyjaśnienia jest bowiem rola ABW, a może także innych służb w skandalu "bursztynowego złota". Czy jacyś funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozpięli parasol na tym złodziejskim przedsięwzięciem? Śledczy posłowie już otwarcie mówią o tajemniczej luce czasowej. 24 maja 2012 roku ABW poinformowała ówczesnego premiera Tuska, kilku jego ministrów, oraz prezydenta Komorowskiego, że całe rzesze klientów zostało oszukanych przez Amber Gold. O podsłuch Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego występuje prawie dwa miesiące później - 17 lipca. Pierwsze nagrania datowane są dopiero na 27 lipca. Czy to czas, który służby "podarowały" szefowi parabanku na zwinięcie swojego złodziejskiego interesu? Co w tym czasie robił Donald Tusk? Dlaczego "przespał" te dwa miesiące? Czy faktycznie je "przespał"? Czy premier był tak senny, że zaspał bursztyn w popiele?

7. Rola juniorów czyli Premierzy i Synowie, spółka z (bardzo) ograniczoną odpowiedzialnością

Kolejne bardzo poważne wątpliwości rodzą się po przesłuchaniu Marcina P. przed śledczą komisją. "Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. A z racji tego, że tam był pracownikiem pan Michał Tusk, no to Donald Tusk na pewno miał, nie wierzę, ja bym miał tę wiedzę, gdyby pracował mój syn w takiej spółce i by wobec niej toczyło się postępowanie" - ocenił tę sytuację przesłuchiwany twórca piramidy. Kiedy się łączy ze sobą te -już dostępne- puzzle, widać że winą Tuska był co najmniej brak nadzoru nad specsłużbami. Bardzo celnie ujął to już wcześniej generał Roman Polko, który w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl ocenił, że minister koordynator Zbigniew Wassermann był chyba ostatnią osobą, która nad tymi służbami miała kontrolę, czy przynajmniej chciała je zmusić do współdziałania. "Premier Tusk nie zorganizował właściwego nadzoru nad służbami specjalnymi, nie wyznaczył koordynatora, który na bieżąco rozliczałby ich działania. I bez względu na to czy miał wiedzę, czy nie, jest odpowiedzialny za działanie tych służb." Powtórzę jednak, że to na razie najłagodniejsza wersja zdarzeń wokół Amber Gold.

Można bowiem postawić inną hipotezę, w związku z zagadkową i wciąż nie wyjaśnioną rolą Michała Tuska. Za naiwne uznaję domorosłe psychologizowanie, że syn premiera chciał się wyrwać spod ojcowskiej kurateli i dlatego zaczął współpracować z Michałem P. Ja stawiam inną roboczą hipotezę, że latorośl lidera PO odgrywała podobną rolę, jak Leszek Miller junior dla jego ojca "Kanclerza SLD". Warto przypomnieć, że zaraz po studiach młody Miller w 1996 r. został wiceprezesem firmy Fly&Drive - właściciela taksówek obsługujących Okęcie. Jej większościowym udziałowcem była wówczas spółka Sobiesław Zasada Centrum SA, część udziałów należała do państwowych Portów Lotniczych. Syn Leszka Millera pracował we Fly&Drive tylko pół roku. Jak pisał przed laty tygodnik "Polityka": spółka została zlikwidowana. Tajemnicza jest ta słabość do lotnictwa obu premierowskich potomków! Zupełnie "przypadkową" zbieżnością może być też charakter zatrudnienia obu młodych superfachowców od siedmiu boleści. Pod koniec rządów koalicji SLD-PSL w sierpniu 1997 r. Miller Junior został pełnomocnikiem do spraw kapitałowych zarządu Dolnośląskiej Spółki Inwestycyjnej KGHM Polska Miedź. Junior miał "reprezentować DSI wobec potencjalnych akcjonariuszy i prowadzić negocjacje kapitałowe". W umowie zapisano, że "faktyczny czas pracy pełnomocnika wyznaczany jest wymiarem zadań i obowiązków bez szczególnej rejestracji i może być przez pełnomocnika organizowany samodzielnie". Innymi słowy - jak z przekąsem podsumowała "Polityka"- mógł nie pokazywać się w ogóle w siedzibie firmy, która go zatrudnia. Dostawał za to 5 tys. zł i - dodatkowo - premię uznaniową. Czy to, co o młodym Millerze napisał tygodnik nie pasuje do charakteru pracy Tuska juniora? "Michał Tusk uchodzi za specjalistę w działalności lotniczej. Problem polega na tym, że w firmie OLT Express został zatrudniony jako specjalista od pijaru. Nie ma żadnego efektu jego działalności." - powiedziała po przesłuchaniu syna byłego premiera przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold jej szefowa Małgorzata Wasserman. Donald Tusk był wyraźnie zafascynowany postacią Leszka Millera. Darzył komunistycznego rywala ambiwalentnym uczuciem. Nienawidził go i podziwiał za polityczną bezwzględność. Postawiłbym dolary przeciwko orzechom, że schemat z własnym synem jako cichym biznesowo-polityczno-specwysłannikiem pragmatyczny do bólu twórca Platformy Obywatelskiej ściągnął od eseldowskiego samca Alfa. Czy to identyczne modus operandi? Pozostawiam to w sferze domysłów. Upierałbym się jednak, że nie są to tylko moje dywagacje.

8. Czarne myśli i alternatywa pomarańczowa

Najbardziej zaskakująco, w mojej opinii, rozwija się afera z tak zwaną reprywatyzacją w Warszawie. Okazuje się bowiem, że i w tym przypadku Donald Tusk nie może spać spokojnie. Znów spod spodu skandalu wyłażą specsłużby. Komisja Weryfikacyjna ustaliła, że już w 2011 roku, ABW miała sporą wiedzę o przekrętach reprywatyzacyjnych w stolicy. Niewiele jednak uczyniła, by je zastopować. Potwierdzają to już pierwsze zeznania byłych urzędników warszawskiego ratusza. Intrygujący obraz sytuacji w metropolii na styku polityki i służb wyłania się z wypowiedzi Marcina Bajko, byłego wieloletniego dyrektora miejskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami. Oto fragment jego zeznań:

MINISTER PATRYK JAKI: Czy pamięta pan spotkanie z kimś z ABW?

MARCIN BAJKO: Odpowiem, że tak.

MINISTER PATRYK JAKI: Czy ABW reagowała?

MARCIN BAJKO: Reakcja była taka, że prezydent miasta nie jest organem upoważnionym, ale jest nim premier.

Nie muszę chyba dodawać, że szefem rządu w tym czasie był Donald Tusk. Minister Jaki, szef komisji weryfikacyjnej, uznał to za bardzo istotny wątek. Polityk Prawa i Sprawiedliwości nie wykluczył w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl, że konieczne będzie przesłuchanie szefostwa ABW z czasów rządów PO - PSL. Gdybym był Donaldem Tuskiem, zacząłbym mieć już bardzo czarne myśli. Jeśli tak dynamicznie będzie rozwijała się śledcza aktywność w kraju, zarówno prokuratury, jak obu komisji -sejmowej i weryfikacyjnej - Bruksela już go nie obroni. O karierze prezydenta RP też powinien już powoli przestać marzyć. Co więcej, coraz bardziej prawdopodobny jest scenariusz politycznej emerytury w samotnym pokoju z firanami "w szkocką kratę". Niewesoły jest też los obecnej opozycji. Jak napisałem na Twitterze w skrótowej, aforystycznej formie, wymuszonej przez konwencję mikrobloga: "Tusk tonie w komisjach. Schetyna pogrąża się w grząskim imigranckim gruncie. PO - dno. Kijowski to K. Frasyniuk alternatywa, ale pomarańczowa." Chyba, że pojawią się spec-krasnale.