Bogusław Liberadzki z SLD zdobywając aż 378 głosów odniósł spektakularny sukces. Zapewnił sobie stanowisko drugiego wiceprzewodniczącego PE. PiS utrzymał dotychczasowe stanowiska, natomiast Platforma Obywatelska straciła jeden z najważniejszych "stołków".
Bogusław Liberadzki zawdzięcza swój sukces własnemu profesjonalizmowi i autorytetowi, a nie politycznym układankom. To jego osobisty sukces, bo pochodzi z bardzo niewielkiej delegacji - uważa Doru Frantescu z VoteWatch, platformy analizującej sytuację w PE. Polska delegacja SLD to tylko 5 osób w liczącej 189 osób frakcji socjalistycznej (S&D), a de facto liczy tylko 4, odkąd Lidia Geringer de Oedenburg stała się bezpartyjna.
Sukces Liberadzkiego pokazuje, że ma on mocną pozycję we własnej, socjalistycznej frakcji, która go wystawiła jako kandydata. Od pewnego czasu Liberadzki stał się w S&D liderem do spraw Europy środkowo-wschodniej. Jego wynik wskazuje także na to, że prawie 60 proc. poparcia zyskał od eurodeputowanych innych niż socjaliści. Poparcie z innych frakcji Liberadzki zyskał dzięki własnej pracy. Lepsza od niego była tylko bardzo lubiana Irlandka Mairead McGuinness, która należy do większej frakcji - europejskich chadeków EPP. W wewnętrznych wyborach EPP ubiegała się nawet o fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego.
Mało kto zauważył, że Liberadzki stając się drugim wiceprzewodniczącym zyskuje realne wpływy. Będzie nie tylko reprezentować w zastępstwie Antonio Tajaniego europarlament, ale będzie także mógł wybrać (w drugiej kolejności po Irlandce) najbardziej interesujące go portfolio. Dlatego jego funkcja będzie miała o wiele większą polityczną wagę niż np. stanowisko Ryszarda Czarneckiego z PiS, który będzie 6. z kolei wiceprzewodniczącym.
Liberadzki zainteresowany jest sprawami bezpieczeństwa (także kwestią ataków cybernetycznych), kwestiami finansowymi (budżet UE), kontaktami z kontrahentami krajów członkowskich UE oraz kontaktami z krajami spoza UE (USA, Rosja). Liberadzki wchodzi w najwyższy krąg rozmówców - uważa eurodeputowana SLD Krystyna Łybacka. Jeżeli np. będzie odpowiadał za kontakty z parlamentami, to stanie się rozmówcą dla polskiego Sejmu - dodaje.
PiS, który należy do ECR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) też nieźle sobie poradził jak na partię, która jest stale atakowana w samym europarlamencie jako emanacja polskiego rządu, będącego na cenzurowanym w kwestiach praworządności. Dzięki poparciu udzielonemu chadekowi Antonio Tajaniemu - PiS zdołał utrzymać stan posiadania, a więc stanowiska wiceprzewodniczącego PE (Ryszard Czarnecki) i kwestora (Karol Karski). PiS trudniej było uzyskać coś więcej, biorąc pod uwagę sytuację wewnętrzną w kraju - uważa Doru Frantescu. Utrzymali to, co mieli, to i tak sukces - dodaje.
Czarnecki awansował z 14. pozycji wiceprzewodniczącego na pozycję 6., co zawdzięcza głównie osobistym zabiegom. Udzielając głosu posłom podczas gdy przewodniczył obradom, zwracał się zawsze w ich rodzimym języku, co było dla nich miłe, chociaż nieraz wypadało komicznie - zauważa jeden z obserwatorów unijnej sceny politycznej. W każdym razie Czarnecki stał się rozpoznawalny. Niektórzy eurodeputowani PiS liczą, że szeroki sojusz centroprawicy będzie do utrzymania na dłuższą metę.
Zdzisław Krasnodębski cytuje na Twitterze depeszę Polskiej Agencji Prasowej, w której anonimowy polityk PiS przekonuje, że "po zmianie szefa PE możliwa jest bliższa współpraca PO i PiS na forum PE" i mówi o "nowej jakości". Nie wszyscy w to wierzą. Istnieją poważne obawy, że jest to "sojusz na dwa dni", czyli doraźna potrzeba wzajemnego wspierania się przy rozdawaniu stołków. Przy kwestii oceny praworządności w Polsce czy w sprawie praw kobiet sojusz się rozleci - przewiduje Łybacka. A może nowy sojusz będzie polegać na tym, że Jacek Saryusz-Wolski z PO zastąpi Waszczykowskiego na stanowisku szefa polskiej dyplomacji? - zastanawia się ważny polityk PO w Warszawie, z którym rozmawiała dziennikarka RMF FM. Polityk PiS przyznaje natomiast, że "jest myślenie o tym, żeby jakoś zagospodarować Saryusz-Wolskiego". Od dłuższego czasu eurodeputowanemu PO nie zawsze po drodze z Platformą.
W roszadach w PE straciła najwięcej Platforma Obywatelska. To PO zapłaciła za układ chadeków z liberałami - potwierdza Doru Frantescu. To nie jest pozytywna ewolucja dla partii - tłumaczy. Stanowisko, które straciła PO, piastował Jerzy Buzek, to funkcja przewodniczącego wszystkich komisji PE. Taki przewodniczący koordynuje prace komisji i zasiada w decyzyjnym organie PE, czyli konferencji przewodniczących grup politycznych. To bardzo wpływowa i ważna funkcja w PE. To tutaj zapadają decyzje np. o terminie debat w sprawie Polski. Frantescu przyznaje jednak, że PO ma i tak bardzo wiele. Utrzymała przewodnictwo dotychczasowych, bardzo ważnych komisji (komisji przemysłu, konstytucyjnej i rolnictwa). Pewnie szefostwo EPP powiedziało PO, że już w przeszłości mieli przewodniczącego (Jerzego Buzka), i dlatego to oni powinni się teraz poświęcić - mówi ekspert.
(abs)