Jimmy Carter kończy we wtorek 100 lat. Oceniany powszechnie jako dobry człowiek, lecz przeciętny przywódca, jest najdłużej żyjącym prezydentem w historii USA. Jego jednokadencyjne rządy są pamiętane bardziej ze względu na kryzysy i porażki, choć miał duże zasługi w dyplomacji i przyczynił się do upadku komunizmu w Polsce.

REKLAMA

Dziś rodzinne miasteczko Jimmy'ego Cartera, liczące 500 mieszkańców Plains w Georgii obchodzi jego setne urodziny z wielką pompą: koncertem wraz z przelotem myśliwców oraz ceremonią naturalizacji dla nowych obywateli USA. Jeszcze we wrześniu w Atlancie nagrano inny jubileuszowy koncert na jego cześć, z występami gwiazd i nagraniami dla jubilata przygotowanymi przez wszystkich żyjących prezydentów z wyjątkiem Donalda Trumpa.

"Dobry człowiek, przeciętny przywódca"

Obchody te są dowodem na to, jak zmienia się status Cartera w amerykańskiej historii i jak wiele osiągnął już po przejściu na polityczną emeryturę.

Carter jest dziś popularną postacią, mimo że jego prezydentura była powszechnie krytykowana - do tego stopnia, że próbując uderzyć w Joe Bidena, Donald Trump mówi na swoich wiecach, iż w porównaniu z nim Carter wydaje się "geniuszem".

Zwycięstwo zawdzięczał między innymi... głosom Polonii

James Earl Carter urodził się 1 października 1924 r. w Plains w południowo-zachodniej Georgii jako dziecko farmerów uprawiających orzeszki ziemne i właścicieli lokalnego sklepu. W 1946 r. ukończył Akademię Marynarki Wojennej w Annapolis i do 1953 r. służył jako oficer na okrętach podwodnych, zajmując się m.in. serwisowaniem reaktorów jądrowych okrętów.

Po skończeniu służby przejął część gospodarstwa po ojcu, zajmując się uprawą orzeszków i już jako zasobny biznesmen i znany z antyrasistowskich poglądów członek Kościoła baptystów został wybrany do stanowego Senatu Georgii w 1962 r., rozpoczynając polityczną karierę. W 1971 r. został gubernatorem stanu, ogłaszając w przemówieniu inauguracyjnym, że "czas dyskryminacji rasowej się skończył", choć w kampanii wyborczej uderzał w rasistowskie tony, zabiegając - z powodzeniem - o poparcie konserwatywnych wyborców w stanie.

Już trzy lata później, wciąż jeszcze jako mało znany w skali kraju polityk, ogłosił start w wyborach prezydenckich i mimo początkowych drwin z jego nikłej popularności, pokonał swoich rywali w prawyborach demokratów, a później również ówczesnego prezydenta Geralda Forda.

Według Donalda Pienkosa, historyka z Uniwersytetu Wisconsin-Milwaukee, zwycięstwo w wyborach Carter zawdzięczał m.in. głosom Polonii. To m.in. efekt telewizyjnej debaty wyborczej, podczas której Ford twierdził, że Europa Wschodnia nie znajduje się pod dominacją ZSRR i że nie sądzi, by "Polacy czuli się zdominowani przez ZSRR".

Jak wspomina w rozmowie z PAP były ambasador w Warszawie Daniel Fried - który zaczynał karierę dyplomatyczną w administracji Cartera - 39. prezydent USA miał duże zasługi we wsparciu opozycji demokratycznej w Polsce i doprowadził do zasadniczych zmian w polityce Waszyngtonu wobec bloku wschodniego. Główną w tym rolę odegrał jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński.

Kissinger, który prowadził politykę Forda i Nixona, był konserwatystą, wierzył w zasady wyznawane przez Bismarcka: stabilność dzięki równowadze sił. Brzeziński był Polakiem. Wierzył w stabilność dzięki demokratycznej legitymacji władz. Ostatecznie również był realistą, ale to, co zapamiętałem z tego czasu, to użycie praw człowieka jako ideologicznej broni przeciwko Związkowi Sowieckiemu - mówił Fried. Jak dodał, gdyby Henry Kissinger pozostał głównym architektem amerykańskiej polityki, prawdopodobnie nie byłby zainteresowany wspieraniem Solidarności, jako destabilizującego czynnika.

Brzeziński - a za nim Carter - rozpoznał w tym potencjał, podobnie jak w roli Jana Pawła II. I o ile Kissinger i poprzednie administracje USA postrzegały Polskę i inne kraje po prostu jako część sowieckiego imperium, to polityka Cartera była oparta na bardziej zróżnicowanym podejściu, traktując każdy z krajów Układu Warszawskiego osobno - ocenił dyplomata. Jak dodał, mimo dzielących ich różnic Ronald Reagan, który pokonał Cartera w kolejnych wyborach, był w dużej mierze kontynuatorem tego podejścia.

Prezydentura naznaczona kryzysami

W innych obszarach prezydentura Cartera była jednak znacznie mniej udana i naznaczona wieloma kryzysami, wewnętrznymi i zewnętrznymi: stagflacją (stagnacją gospodarczą połączoną z inflacją), kryzysem naftowym, wypadkiem w elektrowni jądrowej Three Mile Island, rewolucją islamską w Iranie czy sowiecką inwazją Afganistanu.

Choć jako prezydent miał na swoim koncie osiągnięcia - takie jak porozumienia z Camp David, gdzie doprowadził do uznania państwa Izrael przez Egipt - to cieniem na jego wizerunku ostatecznie położył się kryzys w Iranie w związku z napadem studentów na amerykańską ambasadę w Iranie i wzięciem 55 pracowników placówki za zakładników. Mimo nałożenia sankcji, a później nieudanej militarnej próby odbicia więźniów, Carter nie zdołał ich uwolnić do końca swojej prezydentury. Irański reżim, dążąc do porażki wyborczej Cartera - który popierał obalonego szacha Iranu, a kiedy ten umierał na raka, dał mu schronienie w USA - uwolnił ich pierwszego dnia prezydentury Reagana, który pokonał urzędującego prezydenta miażdżącą przewagą głosów elektorskich: 489-49.

Carter był jednym z zaledwie 10 prezydentów USA, którzy służyli tylko przez jedną kadencję (Joe Biden będzie jedenastym) i przez długi czas był uważany przez historyków za jednego z najgorszych. Te opinie zaczęły zmieniać się w ostatnich latach, m.in. za sprawą zmieniającej się perspektywy historycznej i jego działalności po prezydenturze.

Odszedł z polityki, poświęcając działalności społecznej i humanitarnej

Po klęsce w wyborach Carter wrócił do rodzinnego Plains i odszedł z aktywnej polityki. Poświęcił się działalności społecznej i humanitarnej, osobiście angażując się w działania chrześcijańskiej organizacji Habitat for Humanity budującej domy dla ubogich. Założył też Carter Center, organizację poświęconą promocji pokoju, praworządności, praw człowieka i zwalczaniu chorób zakaźnych. Za swoją działalność zdobył w 2002 r. Pokojową Nagrodę Nobla jako trzeci w historii amerykański prezydent po Theodorze Roosevelcie i Woodrowie Wilsonie.

Mimo postępującego wieku Carter pozostawał stale zaangażowany w działalność; w obu organizacjach nawet po skończeniu 90 lat. W 2014 r. wydał swoją autobiografię, ciągle wykładał też na Uniwersytecie Emory w Atlancie i uczył dzieci religii w niedzielnej szkole przy kościele baptystycznym w Plains.

W końcu podupadł na zdrowiu i w lutym 2023 r. trafił pod opiekę hospicyjną, a kilka miesięcy później wstrząsnęła nim śmierć żony, Rosalynn, z którą przeżył wspólnie 77 lat. Jak jednak pisze "New York Times", według wnuków byłego prezydenta w ostatnich miesiącach jego stan się poprawił i mimo wciąż kruchego zdrowia jest żywo zainteresowany m.in. nadchodzącymi wyborami i otrzymuje też częste wiadomości od wiceprezydent Kamali Harris.

Mimo planowanych na wtorek hucznych uroczystości rocznicowych rodzina Cartera powiedziała "Timesowi", że ostatnio bardziej niż setnych urodzin wyczekiwał listopada, by zdążyć jeszcze oddać głos na kandydatkę demokratów.