Najpierw Friedrich Merz, prawdopodobny przyszły kanclerz Niemiec, teraz prezydent Francji Emmanuel Macron - czołowi europejscy politycy twierdzą, że dla kontynentu nadchodzą ponure czasy. I Merz i Macron sugerują, że sojusz transatlantycki traci rację bytu w swojej obecnej formie, a Europa od tej pory zdana jest głównie na siebie.
Przebywający z wizytą w Portugalii prezydent Francji Emmanuel Macron wezwał w czwartek mieszkańców Unii Europejskiej, by przygotowali się na nadejście trudnych czasów. Polityk wygłosił swoje oświadczenie niedługo po powrocie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie rozmawiał z Donaldem Trumpem m.in. o Ukrainie.
W czasie wizyty w parlamencie portugalskim prezydent Macron przekazał, że Europa musi pilnie przygotować się na nowe czasy w "obszarze technologicznym. przemysłowym i obronnym". Zdaniem francuskiego polityka nadeszła era, w której "stare sojusze zostaną podważone".
Europejczycy muszą dzisiaj być przekonani o jednym: bardziej niż kiedykolwiek musimy być zjednoczeni oraz silni - mówił.
Podkreślił też konieczność kontynuacji “ważnej walki o Ukrainę", gdyż - jak zaznaczył - jest to jednocześnie “walka o prawo międzynarodowe, suwerenność i ostatecznie o bezpieczeństwo Europejczyków".
Identyczny w wydźwięku komunikat wydał kandydat CDU na kanclerza Fredrich Merz, który w niedzielę podał w wątpliwość przyszłość Sojuszu Północnoatlantyckiego i wezwał Europę do uniezależnienia się od USA oraz wzmacniania swoich zdolności obronnych.
Nigdy bym nie pomyślał, że powiem to w programie telewizyjnym, ale (....) jest jasne, że tej administracji (Donalda Trumpa) obojętne są losy Europy - powiedział lider chadeków.
Merz wyraził także wątpliwość, czy podczas szczytu NATO w czerwcu “nadal będziemy mówić o NATO w jego obecnej formie, czy jednak będziemy musieli dużo szybciej zbudować niezależne zdolności obronne Europy". Jesteśmy pod ogromną presją z dwóch stron (Rosji i USA), więc moim głównym celem jest budowanie jedności w Europie - dodał.
Takie słowa uznawanego za zwolennika relacji transatlantyckich Merza, stanowią prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi. Wypowiedź Macrona z Lizbony na pewno nie przyczynia się do uspokojenia sytuacji.