Amerykańska gospodarka dostanie potężny zastrzyk finansowy. A w zasadzie całą serię zastrzyków. Senat przegłosował stosunkiem głosów 61 do 37 plan stymulacyjny czyli 838 miliardów dolarów na inwestycje i ulgi podatkowe. To jednak nie uspokoiło sytuacji. Giełda na Wall Street zareagowała spadkami.
Sekretarz skarbu Timothy Geithner zapowiedział działania, które mają odmrozić rynek kredytów. W finansowym krwioobiegu ma zacząć krążyć bilion dolarów z rządowej i prywatnej kasy. Cel numer jeden tej terapii to ratowanie i tworzenie miejsc pracy. Jeżeli ludzie będą mieli stałe źródła dochodów, jest szansa, że wcześniej, czy później spłacą kredyty hipoteczne. Cel numer dwa: pobudzenie gospodarki przez zakupy. Kupować i zlecać usługi będzie rząd, ale także Amerykanie mają dostać do swoich portfeli dodatkowe pieniądze poprzez ulgi podatkowe.
Ci, którzy chwilowo znajdą się bez pracy, mogą liczyć na wyższe zasiłki i rynek finansowy, czyli karty kredytowe, pożyczki na zakup samochodu, czy szkoły dla dzieci. Administracja chce ułatwić dostęp do tych pożyczonych pieniędzy i zachęcać do większej konsumpcji. Amerykańska recepta na kryzys jest więc diametralnie różna o tej, którą stosuje polski rząd. W Stanach dominuje pogląd: wydawać, wydawać i jeszcze raz wydawać. Nawet nie swoje pieniądze.