W Kanadzie rozpoczęło się publiczne dochodzenie w sprawie używania przez policję paralizatorów. Śledztwo ma związek ze śmiercią Roberta Dziekańskiego, śmiertelnie porażonego taserem przez ochronę lotniska w Vancouver. Kanadyjska prasa medyczna publikuje wyniki badań, z których wynika, że paralizator może być niebezpieczny dla zdrowia.
Przedstawiciele producenta paralizatorów kwestionują te badania. Stwierdzają bowiem, że zostały one wykonane na świniach. Nie chcieli jednak udzielać wywiadu. Ograniczyli się jedynie do przesłania waszyngtońskiemu korespondentowi RMF FM pisemnego oświadczenia. Zaznaczają w nim, że wyniki badań kanadyjskich naukowców znane są od kilku lat i nie ma w nich żadnych nowych informacji. Posłuchaj relacji Łukasza Wysockiego:
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Doktor Paul Dorian z Uniwersytetu w Toronto podkreśla jednak, że już te badania poddają w wątpliwość dotychczasowe twierdzenie, że paralizatory nie oddziałują na serce. Wiemy już, że u świń tasery mogą wpływać na pracę serca. Doprowadzić w pewnych warunkach do gwałtownego przyspieszenia bicia serca i ten efekt może mieć potencjalnie śmiertelne skutki - powiedział dziennikarzowi RMF FM autor badań.
W jakim stopniu te wyniki można odnieść do człowieka? Przez ostatnie lata wszelkie badania elektrycznej stymulacji serca wykonuje się właśnie na świniach. Uznaje się bowiem, że ich serca są bardzo podobne do naszych. Zwykle wyniki zebrane na zwierzętach obowiązują i u ludzi - zaznacza dr Dorian.
Producenci taserów, znają te wyniki od dwóch lat. Jednak na razie nie skontaktowali się z autorami badań i nie podjęli działań na rzecz wyjaśnienia problemu.
Tasery są także na wyposażeniu polskich oddziałów antyterrorystycznych. Jak powiedział reporterowi RMF FM Markowi Balawajdrowi oficer tych służb, szkolenie w posługiwaniu się taserem rozpoczyna się od części teoretycznej. Oprócz tego są też ćwiczenia praktyczne. Oficerowie testują paralizatory na manekinach, ale i na… sobie:
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
40-letni Dziekański przyleciał do Vancouver 13 października 2007 r. z Frankfurtu. Chciał się na stałe osiedlić w Kanadzie. Ponad 10 godzin czekał na swoją matkę, która nie mogła się z nim skontaktować, ponieważ Polak przebywał w tzw. strefie bezpieczeństwa. Nie uzyskał tam, podobnie jak matka, żadnej pomocy ze strony władz. Zmarł w rezultacie interwencji policjantów, którzy użyli elektrycznego paralizatora.
Opublikowane nagranie wideo całego incydentu nie potwierdziło twierdzeń policji, że Polak dostał ataku szału. Film, który obiegł media, wywołał wzburzenie i pytania o zasadność działań policjantów.