Pilot, którego samolot rozbił się na mokradłach Parku Narodowego Everglades, godzinami czekał na ratunek, siedząc na skrzydle maszyny. I nie było to spokojne oczekiwanie, ponieważ wokół niego pływały aligatory.
Pilot niewielkiego samolotu lądował awaryjnie w wodach zamieszkałych przez aligatory, na terenie Parku Narodowego Everglades na Florydzie w USA.
Jego tożsamości nie ujawniono. Telewizja NBC Miami podała jedynie, że cessna skyhawk 172M była zarejestrowana w szkole lotnictwa w Miami.
Czekając na ratunek, pilot siedział albo stał na skrzydle, otoczony pływającymi wokół drapieżnikami. I tak kilka godzin. Nie miał nic do picia, niegroźnie krwawiła mu zraniona noga.
Ratunek nadciągnął z powietrza. Strażacy nadlecieli śmigłowcem i wciągnęli mężczyznę na pokład. Po wszystkim został przetransportowany do szpitala.
Możliwość wyjścia z sytuacji jedynie z niegroźnym urazem nogi to niesamowity wyczyn - powiedział szef strażaków hrabstwa Broward Michael Kane, cytowany przez CBS Miami. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że wszystko z nim w porządku - dodał.
Kane zauważył, że pilot musiał czekać na pomoc do momentu, aż centrum lotów zorientowało się, że samolot zaginął. Wszystkie urządzenia służące do komunikacji były bowiem zanurzone pod wodą.