"Hans Lipschis, były strażnik w nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, należy do grupy 50 osób, które mogą wkrótce stanąć przed sądem za pomoc w zbrodniach" - pisze niemiecka gazeta "Welt am Sonntag". Mężczyzna odpiera zarzuty. "Byłem tam tylko kucharzem" - twierdzi.
Prowadzimy śledztwo przeciwko podejrzanemu w związku z zarzutem o pomoc w popełnieniu morderstwa -powiedziała Claudia Krauth, rzeczniczka prokuratury w Stuttgarcie.
93-letni Lipschis przyznał w rozmowie z dziennikarzami "WaS", że od jesieni 1941 roku przez trzy lata służył jako esesman w obozie w Auschwitz-Birkenau. Służyłem przez cały czas jako kucharz - powiedział, zapewniając, że gotował dla załogi obozu i nic nie wiedział o masowych zbrodniach. Na pytanie, czy niczego nie widział, odparł: "Nie widziałem, ale słyszałem".
Redakcja zwraca uwagę, że dokumenty odnalezione w Archiwum Federalnym w Koblencji oraz w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau świadczą o czymś wręcz przeciwnym. Wynika z nich, że pochodzący z Litwy mężczyzna, któremu niemieckie władze przyznały status volksdeutscha, służył początkowo jako szeregowy esesman w oddziałach wartowniczych trupiej główki (Totenkopf) w Birkenau i Auschwitz, by następnie awansować na Rottenfuehrera SS (dowódca sekcji w SS, odpowiednik kaprala w wojsku). Z dokumentów wynika, że przez pewien czas rzeczywiście był zatrudniony w kantynie SS na terenie obozu.
Zdaniem gazety zapewnienia Lipschisa, że o tym, co działo się w "fabryce śmierci", wiedział tylko ze słyszenia, są całkowicie niewiarygodne. W całym obozie czuć było odór spalanych zwłok, ciemne kłęby dymu z kominów krematoriów widoczne były z daleka, a w 1944 do Birkenau niemal codziennie przyjeżdżały pociągi wypełnione ludźmi, które następnie, po paru godzinach, odjeżdżały zupełnie puste.
Po zakończeniu wojny Lipschis mieszkał początkowo w Niemczech Zachodnich, a następnie w latach 50. wyemigrował do Chicago. Władze USA dopiero w 1983 roku odkryły jego nazistowską przeszłość i wydaliły go z kraju. Od tamtej pory były esesman przez nikogo nie niepokojony mieszka znów w Niemczech, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia. Jego losy są dobrym przykładem na to, jak sprawcy zbrodni wprowadzali w błąd wymiar sprawiedliwości i unikali kary - komentuje gazeta.
Dwa tygodnie temu Centralny Urząd Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu zapowiedział wdrożenie śledztwa przeciwko 50 mieszkającym w Niemczech byłym strażnikom niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau oraz kilku innych obozów zagłady.
Szef placówki w Ludwigsburgu, prokurator Kurt Schrimm uznał za precedens wydany dwa lata temu skazujący wyrok na strażnika obozu w Sobiborze Johna Demjaniuka, chociaż nie udowodniono mu popełnienia konkretnych zbrodni. Sędziowie uznali, że oskarżony był "częścią systemu zagłady" i skazali go na pięć lat więzienia. Zdaniem Schrimma ten wyrok otworzył śledczym nowe możliwości ścigania nazistowskich przestępców.
(jad)