„Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego są faktem politycznym, którego nie można ignorować” – powiedział w środę prezydent Francji Emmanuel Macron. Polityk tłumaczył się ze swojej decyzji o rozwiązaniu parlamentu. Ryzykowny krok ma być powodowany tym, że obóz prezydencki nie mógł "zbudować trwałej koalicji" w niższej izbie parlamentu, Zgromadzeniu Narodowym. Macron wezwał do jednoczenia się sił umiarkowanych przeciwko zarówno skrajnej prawicy jak i lewicy.
Francuska skrajna prawica zdobyła w ostatnich wyborach euro parlamentarnych prawie 40 proc. głosów. Rezultat sprowokował prezydenta Emmanuela Macrona do rozwiązania parlamentu, a zarazem próby odzyskania w nim większości.
Prezydent Emmanuel Macron zagrał va banque - mówił w Radiu RMF24 były ambasador Polski w Niemczech i Francji, Andrzej Byrt.
Jeśli naród wybierze Marine le Pen i jej ugrupowanie, a nie uda się jej stworzyć rządu, który będzie rządzić krajem, będzie musiała zdobyć koalicjantów i teraz pytanie, czy jej się to uda. Jeśli nie, to Macron będzie mógł powiedzieć: widzicie państwo, daliśmy szansę ugrupowaniu, które zajęło pierwsze miejsce w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jednak na scenie francuskiej nie potrafią skutecznie rządzić i dlatego proponuję inne, kolejne wybory, żeby pozwolić Francuzom na ochłonięcie i powrót do układów politycznych, które były znane przez dekady - mówi o ewentualnym scenariuszu przyszłych miesięcy Bart.
Macron wezwał do jednoczenia się sił umiarkowanych przeciwko zarówno skrajnej prawicy jak i lewicy. Skrytykował też "nienaturalne" sojusze powstające z lewej i prawej strony sceny politycznej, które "nie są większością" pozwalającą rządzić.
Prezydent przedstawiał swój obóz polityczny jako trzecią drogę, umiejscowioną pomiędzy skrajnościami. Przekonywał, że "blok centrowy - postępowy i republikański" ma jasną wizję kraju i Europy.
Jesteśmy gotowi włączyć idee socjaldemokratów, przedstawicieli "prawicy gaullistowskiej" i ekologów - zadeklarował prezydent, apelując do sił politycznych, które nie podzielają "gorączki ekstremistycznej".
Plany prezydenta może jednak pokrzyżować ruch przywódcy prawicowych Republikanów, Erica Ciottiego, który we wtorek poparł zawarcie przed wyborami parlamentarnymi sojuszu ze Zjednoczeniem Narodowym. Od takich kroków wyraźnie odcina się jednak część ugrupowania.
Ciotti jest pierwszym przywódcą partii gaullistowskiej, który złamał "kordon sanitarny" - zasadę, że skrajna prawica nie jest dopuszczana do współpracy, nawet na poziomie lokalnym. Szef Republikanów oświadczył we wtorek, że odrzuca ten termin, który - jego zdaniem - rozmija się z obecnymi realiami.
Emmanuel Macron potwierdził również, że nie złoży dymisji po wyborach parlamentarnych 30 czerwca. Mowa o scenariuszu, w którym jego obóz polityczny przegra głosowanie. Macron określił takie doniesienia jako "pogłoski" i "niedorzeczność", wskazując, że dwukrotnie zwyciężył w wyścigu o fotel prezydenta Francji. Obecną, pięcioletnią kadencję, sprawuje od 2022 r.
W trakcie środowej konferencji prezydent Macron mówił także o swoich przeciwnikach politycznych ze Zjednoczenia Narodowego - czarnego konia ostatnich wyborów.
Polityk określił partię jako będącą "zawsze dwuznaczną, jeśli chodzi o Rosję", co jest jego zdaniem problemem dla Europy i Francji. Macron wskazywał, że Zjednoczenie Narodowe ma inną politykę wobec Ukrainy niż obecnie rządzący.
Jak przypomina reporter RMF FM Marek Gładysz, Liderzy Zjednoczenia Narodowego chcą przynajmniej w części wstrzymać dostawy broni na Ukrainę. Sprzeciwiają się również części sankcji nałożonych na Rosję. Pragną także wyprowadzić Francję z NATO. Co więcej, politycy skrajnej prawicy są chętni, żeby po zakończeniu wojny w Ukrainie, zawrzeć z Rosją sojusz strategiczny.
Podobne kroki może jednak utrudnić francuska konstytucja, która przewiduje, że polityka zagraniczna leży w gestii zarówno rządu, jak i prezydenta. Część prawników zachodzi więc w głowy, co ewentualny rząd pod przewodnictwem Zjednoczenia Narodowego mógłby zrobić bez zgody prezydenta.
Z dużym dystansem na ruch polityczny prezydenta Macrona o rozwiązaniu parlamentu patrzy m.in. gazeta "Le Figaro".
Choć doradcy prezydenta Francji Emmanuela Macrona "zacierają ręce" podziwiając rezultaty swojej "szalonej decyzji" dla sceny politycznej, to "nie widzą, że są pierwszymi ofiarami" rozgrywki - napisało w środę medium.
"Le Figaro" wskazuje, że wbrew intencjom Macrona podział na lewicę i prawicę nie znika, ale powraca "w formie jeszcze bardziej jaskrawej i radykalnej". Powstaje "jeden blok pod pieczą Marine Le Pen, drugi - pod opieką Jean-Luca Melenchona", przywódcy skrajnej lewicy, pośrodku zaś "tonie większość" - ocenia "Le Figaro".
"Polityka nie jest grą, to sprawa delikatna i niebezpieczna. Impulsywne rozwiązanie parlamentu może spowodować szkody masowe i nikt nie będzie mógł zatrzymać tego mechanizmu zniszczenia" - ostrzega gazeta. Dodaje następnie: "ministrowie jak zombie, rozżaleni deputowani, zbici z tropu doradcy - większość (prezydencka) bezsilnie posuwa się naprzód w bitwie, której nie oczekiwała i którą ma wielkie szanse przegrać".