Zamiast strajku, żałosna szopka przed parlamentem. Tak - jak uważa korespondent RMF FM Bogdan Frymorgen - wyglądał protest zorganizowany w Londynie, który miał być wyrazem sprzeciwu wobec rzekomej dyskryminacji Polaków w Wielkiej Brytanii. Większy sukces odniosła zorganizowana akcja oddawanie krwi. Ale i ona spotkała się z głosami krytyki i to wśród samych Polaków.

REKLAMA

Do strajku od tygodni nawoływał polonijny tygodnik „Polish Express” przy wtórze głosów tych, którym wydawało się, że jedyną słuszną formą zaznaczenia naszego znaczenia dla brytyjskiej gospodarki jest wyjście na ulice. Zaczęło się od wpisu na Facebooku, potem temat podchwycił tygodnik przy dużym wsparciu "księcia" Jana Żylińskiego. Stał się on nieomal bohaterem narodowym, po tym jak przed niedawnymi wyborami Żyliński, znany polski biznesmen, umieścił na Facebooku film, w którym wyzwał na pojedynek lidera anty-imigranckiej partii UKIP Nigela Farage'a. Potrząsał przy tym przed kamerą szabla. (Żyliniski uwierzył w swoje przywódcze siły do tego stopnia, że zamierza kandydować w wyborach na burmistrza Londynu). Nawoływaniu do strajku towarzyszyły z jego strony równie mocne słowa w obronie rzekomo uciśnionych rodaków. Tak więc, po kilku tygodniach medialnego szumu, Polacy mieszkający na Wyspach mieli w czwartek odłożyć narzędzia pracy i powiedzieć gromkie „nie”.

Jeśli to, co wydarzyło się przed brytyjskim parlamentem, miało być papierkiem lakmusowym tego protestu, to skończył się on, zanim jeszcze zaczął, zupełnym fiaskiem. Kilku naszych rodaków, wraz z grupa brytyjskich socjalistów, wyszło na chodnik tuż przez skwerem zieleni, skąd wykuty w kamieniu patrzy na parlament posąg Churchilla. W dłoniach trzymali transparenty wydrukowane przez brytyjską organizację Socjalist Workers, sprzeciwiającą się rasizmowi. Polaków była garstka. Czuli się opuszczeni, oszukani i zdezorientowani. Ci, z którymi rozmawiał korespondent RMF FM, nie wiedzieli nawet, dlaczego trzymali w dłoniach hasła, które im wręczyli ich brytyjscy koledzy. Większość zebranych przed parlamentem stanowili członkowie ekip telewizyjnych, dziennikarzy i reporterów, którzy skrupulatnie relacjonowali protest widmo.

Myślałam, że będzie to lepiej zorganizowane, nawet nie mamy megafonu - skarżyła się uczestniczka demonstracji przed parlamentem. Nikt się tym nie zajął - wtórował jej Polak ubrany w koszulkę z biało-czerwonym orłem. Na plecach miał malowidło przedstawiające atak husarii.

Zdaniem przedstawicieli organizacji polonijnych, to dobrze, że ten protest się nie udał. Takie zagrania nie pomagają ani nam, ani Brytyjczykom - mówi Jakub Krupa reprezentujący Zjednoczenie Polski. Skupia ono 60 organizacji polonijnych działających na Wyspach. Komentujący wydarzenia nad Tamizą w tutejszym czasopiśmie „Cultoora” Piotr Dobroniak mówi wprost:To wyglądało na prowokację z zewnątrz, ponieważ większość mieszkających na Wyspach Polaków skrytykowała strajk.

W kontrze do idei protestu na Wyspach zorganizowano w czwartek akcję oddawania krwi przez Polaków. Również poprzedzona ona była sporym medialnym szumem. Jej organizatorzy nakłaniali rodaków, by oddając krew, fotografowali się z napisem #Polishblood i zdjęcia te umieszczali w internecie. Wielu z nich tak właśnie postąpiło. Pojawiły się sugestie, że podobnie jak 75 lat temu w bitwie o Anglię, dziś Polacy także przelewają krew dla Brytyjczyków. Szlachetna idea mogła zostać w ten sposób skażona polityką - zauważa Jakub Krupa.

Oba wydarzenia - jak zauważają komentatorzy - dają do myślenia. Jeśli chcemy, by nas zauważano, liczono się z nami i szanowano, lepiej bardziej angażować się w życie publiczne, integrować z Brytyjczykami niż nawoływać do strajku. Jeśli naprawdę chcemy oddać krew, róbmy to bezinteresownie, bez niepotrzebnych haseł i nie przed kamerami telewizyjnymi. Zróbmy to, dlatego że warto, a nie dlatego, że można zbić na tym polityczny kapitał.

(mpw)