Jestem oburzony, że Edmund Klich dokonał tych nagrań w moim gabinecie, to tak, jakby ktoś mnie podsłuchiwał w domu - mówi Bogdan Klich. Były szef MON komentuje w ten sposób wyciek taśm z zapisem rozmowy z kwietnia 2010 roku. Wynika z nich, że były polski akredytowany przy MAK-u wprowadził w konsternację ministra Klicha meldunkiem o rosyjskiej odpowiedzialności za katastrofę w Smoleńsku.
Były szef MON twierdzi w rozmowie z reporterem RMF FM, że była to była jedna z dwóch rozmów tuż po katastrofie. Ministra obrony interesował przebieg prac komisji na miejscu tragedii, a przede wszystkim losy czarnych skrzynek tupolewa. Podkreślił, że wnioski Edmunda Klicha były bardzo szczątkowe. Zabrakło uzasadnienia tych kilku wersji, które usłyszałem - mówił Bogdan Klich. W tej rozmowie zależało mi na tym, aby pułkownik jako ówczesny przewodniczący komisji podał precyzyjnie źródła, na których opiera się, formułując jedną z hipotez roboczych - wyjaśnia.
Były szef MON zastrzegł, że pozostawia sprawę nagrywania rozmów, a także ujawnienia ich treści prokuraturze i służbom specjalnym do oceny. Sam nie zamierza wchodzić na drogę prawną przeciwko szefowi komisji.
Nagrania pułkownika Edmunda Klicha znalazły się na ogólnostępnym dysku Ministerstwa Infrastruktury. Naczelna Prokuratura Wojskowa skierowała tę sprawę do warszawskiej cywilnej prokuratury okręgowej. Ta jednak odmówiła wszczęcia dochodzenia. Były minister obrony, Bogdan Klich nie chciał komentować tych decyzji.
Odrębne śledztwo prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Według śledczych, ktoś nie dopełnił obowiązków i wpuścił do gmachu resortu osobę ze sprzętem nagrywającym. Za takie przestępstwo grozi nawet do pięciu lat więzienia.