Co najmniej siedem osób zginęło w śnieżycach, które w ostatnich dniach nawiedziły północno-wschodnie stany USA. Zima sparaliżowała transport i pozbawiła prądu 700 tysięcy gospodarstw. Żywioł dotarł już do południowo-wschodnich regionów Kanady.
Burza śnieżna, która przeszła wzdłuż wybrzeża Atlantyku w USA nad stanami New Jersey, Nowy Jork, Connecticut, Massachusetts, Nowa Anglia, Rhode Island i Maine, a w Kanadzie nad Nowym Brunszwikiem, Nową Szkocją, Wyspą Księcia Edwarda i Nową Fundlandią, zostawiła od 55 cm do ponad metra śniegu. Nawet pługi grzęzną - mówił burmistrz miasta Stratford w Connecticut, John Harkins.
Władze podały, że śnieżyce przyczyniły się do śmierci siedmiu osób. Część z nich zginęła w różnych wypadkach, a 11-letni chłopiec w Bostonie zadusił się spalinami w samochodzie, który przy włączonym silniku odśnieżał jego ojciec.
Nemo - bo tak nazywa się śnieżna burza - sparaliżował transport w tej części Stanów Zjednoczonych. Jak podają służby, tylko wczoraj na północnym wschodzie kraju odwołano 2200 lotów. Zamknięte pozostaje m.in. lotnisko w Bostonie. Koleje Amtrak wstrzymały natomiast kursy pociągów na północ od Nowego Jorku. Policja stanu Nowy Jork podała poza tym, że z zasp na Long Island wyciągnęła setki kierowców. Funkcjonariusze poruszali się m.in. na skuterach śnieżnych.
Już w piątek doszło do wyłączenia elektrowni atomowej Pilgrim w Plymouth. Mróz i śnieżyce dodatkowo pozrywały linie energetyczne, co doprowadziło do odcięcia prądu w blisko 700 tysiącach gospodarstw domowych.