Wojskowa junta w Birmie nadal nie przyjmuje pomocy z zagranicy dla ofiar cyklonu tropikalnego Nargis. Dziś setki głodnych ludzi okupowały sklepy w delcie rzeki Irawadi, gdzie doszło do kataklizmu. Birmańskie władze nie chcą wydawać wiz woluntariuszom i organizacjom pomocowym, między innymi z Włochy, Francji, wielkiej Brytanii, USA, Japonii i Polski.
Ponad 22 tysiące ofiar, 40 tysięcy zaginionych w regionie delty rzeki Irrawadi, setki tysięcy osób bez dachu nad głową - to bilans cyklonu Nargis, który w sobotę uderzył w Birmę. Meteorolodzy z sąsiednich Indii 48 godzin przed atakiem żywiołu ostrzegli birmańskie władze. Wojskowa junta nie tylko nie ostrzegła obywateli, ale po przejściu cyklonu pozostawiła ich bez pomocy.
Państwo jest niewydolne, źle zorganizowane, więc nie jest w stanie udzielić pomocy - mówi profesor Andrzej Flis z Katedry Studiów Wschodnich Uniwersytetu Jagiellońskiego, który wielokrotnie podróżował po Birmie.
Za zaniedbania związane z niszczycielskim cyklonem, a zwłaszcza za nieuprzedzenie ludności o jego nadejściu skrytykowała birmańskie władze Pierwsza Dama USA Laura Bush. Małżonka prezydenta George'a W. Busha, zwykle rzadko wypowiadająca się w kwestiach międzynarodowych, zaapelowała do członków birmańskiej junty o wpuszczenie do kraju ekip ratowników z USA. We wtorek o to samo apelował prezydent Bush.
O pomoc dla mieszkańców Birmy zaapelował do świata Benedykt XVI. Ojciec Święty złożył kondolencje z powodu tragicznych następstw kataklizmu i zapewnił "umiłowany naród Birmy" o modlitwie za ofiary i ich najbliższych.
Birmańskie władze poinformowały, że pomoc międzynarodowa dla ofiar żywiołu zostanie przyjęta z zadowoleniem, ale ekipy organizacji humanitarnych będą musiały się zwrócić o pozwolenie na wjazd do kraju.
Międzynarodowy Czerwony Krzyż wyliczył, że na doraźną pomoc ofiarom cyklonu potrzeba około sześciu milionów dolarów.