Minęło sto dni, od kiedy prezydentem Argentyny został Javier Milei. Na razie nie wszystko idzie mu jak po maśle, gdyż finanse Argentyńczyków pogorszyły się, wzrosły napięcia społeczne, a na opór natrafił projekt liberalnej przebudowy państwa. Sam prezydent jest jednak dobrej myśli, twierdząc, że sytuacja zaczyna się poprawiać. Sondaże pokazują, że polityk wciąż może liczyć na wysokie poparcie.

REKLAMA

Javier Milei to polityk o libertariańskich poglądach. Jesienią pokonał w drugiej turze wyborów Sergio Massę, kandydata reprezentującego lewicowy, peronistowski establishment. Argentyńczyk jest porównywany do Donalda Trumpa czy Jaira Bolsonaro, byłego prezydenta Brazylii.

Jego program zakłada radykalne cięcia budżetowe i zaciskanie pasa. W Argentynie nazywa się go "programem piły łańcuchowej i blendera". Główne zadania, jakie postawił przed sobą prezydent to uzdrowienie gospodarki, likwidacja deficytu, wyciągnięcie kraju z głębokiego kryzysu i zatrzymanie ponad 200-procentowej inflacji.

W wyniku "terapii szokowej" Mileia cierpią jednak portfele Argentyńczyków. Ostatni grudzień to miesiąc z największym odnotowanym spadkiem realnych płac w sektorze prywatnym od co najmniej 29 lat. Odsetek osób ubogich wzrósł według niektórych szacunków z niecałych 42 proc. w drugiej połowie ub.r. do ponad 57 proc. w styczniu.

Sytuacja zaczyna się poprawiać - mówi sam prezydent Milei. Polityk wspominał niedawno, nie kryjąc dumy, o 50 tys. zwolnionych urzędnikach i kolejnych 70 tys., którzy mają odejść w najbliższych miesiącach, a także o zamrożeniu finansowania robót publicznych i odebraniu świadczeń społecznych w 200 tys. przypadków.

Naszym celem było osiągnięcie zerowego deficytu w 2024 roku i z przekonaniem dążymy do korekty fiskalnej, w której jest dużo piły łańcuchowej i blendera (...) Jest dużo blendera, ale dużo więcej piły - przekonywał prezydent.

Zmiany objęły też oficjalny kurs peso wobec dolara, który został obniżony o ponad 50 procent. Milei uwolnił również ceny niektórych towarów i obciął dotacje na transport. Likwidacje dotknęły połowę ministerstw i wiele agencji rządowych. Polityk zapowiedział także prywatyzację spółek skarbu państwa.

Brutalna korekta finansów uderzyła w portfele obywateli, ale inflacja - główne zmartwienie Argentyńczyków - w lutym i marcu zaczęła spadać - podkreślał prezydent.

Najnowsze sondaże wskazują, że połowa Argentyńczyków popiera politykę rządu i z nadzieją patrzy w przyszłość.

Mieszane nastroje

Nie wszyscy jednak darzą libertariańskiego prezydenta równą sympatią. Część społeczeństwa stanowczo sprzeciwia się prowadzonej przez niego polityce. W kraju regularnie dochodzi do protestów. Organizują je m.in. związki zawodowe. Kolejny protest, generalny, jest planowany na 3 kwietnia.

Zdaniem ekspertów Milei zyskał głosy Argentyńczyków, bo mieli oni dość ogromnej biurokracji, nieskutecznej walki z inflacją i pogłębiającego się kryzysu. Wielu wyborcom podobały się również zapowiedzi odebrania przywilejów politykom, których lider państwa określał mianem "kasty".

Frustrację społeczeństwa powodowały m.in. afery korupcyjne takie jak ta wykryta niedawno w La Placie, stolicy prowincji Buenos Aires. Mężczyzna o pseudonimie "Czekolada", powiązany z peronistowskimi politykami, pobierał pensje za 48 osób fikcyjnie zatrudnionych w sektorze publicznym. Media podają, że z kasy prowincji wyprowadzono dzięki temu nawet 800 mln pesos (ok. 3,7 mln zł).

To nie pierwszy taki przypadek. Ludzi, którzy pobierają pensję, choć w rzeczywistości nigdzie nie pracują, nazywa się w Argentynie "noquis" (dosłownie kluski ziemniaczane, jak włoskie gnocchi czy polskie kopytka). Walka z "noquis" to jeden ze sztandarowych postulatów Mileia, który nazywa tak zwalnianych przez siebie urzędników.

Na tym polu Milei może liczyć na poparcie wśród społeczeństwa, jak również polityków partii centroprawicowych. Zdaniem komentatorów, wprowadzenie reform utrudnia bezkompromisowa postawa prezydenta, który nie boi się ostro atakować politycznych oponentów i jest kontrowersyjny.

"100 dni samotności" - powiedział o pierwszych miesiącach rządów Mileia Marcelo J. Garcia, analityk argentyńskiej polityki z firmy konsultingowej Horizon Engage. Według niego prezydent sam skazał się na osamotnienie, paląc mosty w relacjach z gubernatorami prowincji, liderami partii opozycyjnych i Kongresem. Przeciwników swoich reform nazywał "zdrajcami", "przestępcami" i "oszustami".

Zmian nie da się jednak przeprowadzić bez wparcia w dwuizbowym Kongresie. Partia prezydenta, La Libertad Avanza (Wolność Postępuje), ma tam niewielką liczbę mandatów. W lutym Izba Deputowanych odesłała z powrotem do komisji parlamentarnych rządowy projekt reform. Ich celem jest m.in. zwiększenie uprawnień prezydenta.

Kontrowersje historyczne

Javier Milei wzbudził kontrowersje również swoimi wypowiedziami dotyczącymi historii Argentyny. Polityk podważył konsensus dotyczący charakteru wojskowej dyktatury z lat 1976-1983 oraz liczby jej ofiar. Według szacunków grup praw człowieka państwowy aparat represji zgładził 30 tys. osób uznanych za przeciwników politycznych, natomiast Milei twierdzi, że było ich niecałe 9 tys.

"Relatywizowanie zbrodni dyktatury przez prezydenta przyczyniło się do niedawnego ataku na jedną z działaczek organizacji HIJOS, zrzeszającej dzieci osób zaginionych" - twierdzi lewicowa prasa. Aktywistka miała zostać pobita, a na ścianie w jej domu miano wypisać slogan używany przez Mileia oraz słowo "noqui".

Relacje międzynarodowe

Prezydent Milei daje się poznać jako zwolennik zwrotu w kierunku USA i Izraela. Opowiada się za poszerzeniem współpracy z tymi państwami. Jego działania przeczą wcześniejszej orientacji Argentyny, której dwoma największymi partnerami handlowymi są Chiny i Brazylia. Javier Milei oświadczył, odnosząc się do tych krajów, że "nie będzie robił interesów z komunistami".

Za jego rządów zaistniał także kryzys dyplomatyczny na linii Argentyna-Kolumbia. Prezydent Milei nazwał przywódcę Kolumbii, lewicowego polityka Gustava Petro, wywodzącego się z grupy partyzanckiej M-19, "terrorystą" i "mordercą". Jak podaje m.in. NBC News, doprowadziło to do wydalenia z Kolumbii pewnej ilości argentyńskich dyplomatów.