"Każdy mówi: ‘Stała się tragedia’. Ale to trzeba przeżyć... ten ogrom tragedii, te zgliszcza, które zostają, i cierpienie tych ludzi, którzy to przeżyli" - takie słowa, wypowiedziane ze łzami w głosie, usłyszał specjalny wysłannik RMF FM do Grecji Mateusz Chłystun od mieszkającej w pobliżu Kinety Ireny Godek, szefowej Zrzeszenia Polaków w Grecji. W pożarach, które wybuchły w poniedziałek w pobliżu Aten, zginęło już co najmniej 81 ludzi, a blisko 200 odniosło rany. Niejasna jest wciąż liczba zaginionych. Jak wygląda życie na terenach, przez które przeszedł żywioł - dowiecie się z relacji, filmów i zdjęć naszego wysłannika.
Żar, pełno dymu i niedowierzanie - tak poniedziałkowy wieczór i to, co czuli, opisują w rozmowach z Mateuszem Chłystunem mieszkańcy Mati: nadmorskiego kurortu, który jeszcze kilka dni temu tętnił życiem, a teraz jest martwym miasteczkiem... strawionym niemal w całości przez ogień.
Właśnie tam podczas nocnej ewakuacji z hotelu i ucieczki przed szalejącymi płomieniami zginęła dwójka Polaków: matka i 9-letni syn...
Ci, którzy przeżyli, mówią krótko: To cud.
Część mieszkańców pojawiła się dzisiaj w kurorcie, by oszacować straty, sprawdzić, czy mają jeszcze do czego wracać... Niektórzy stracili cały swój dorobek.
Wśród tych, którzy wrócili do Mati, była pani Mattina, której dom częściowo spłonął, przed nim stoi spalony wrak auta.
Samochody, domy - to wszystko można odbudować, kupić. Nikt już jednak nie wróci życia tym, którzy zginęli... - powiedziała Greczynka Mateuszowi Chłystunowi.
Tu u sąsiadów straszna tragedia. Chłopak miał wesele, a na drugi dzień urodziny. W poniedziałek nie miał już do czego wracać - opowiadała.
W Mati nie ma już turystów - we wtorek zostali w większości ewakuowani do Aten. Do kurortu przyjechało natomiast sporo młodych Greków: to wolontariusze, którzy na ochotnika pomagają strażakom i żołnierzom w przeszukiwaniu spalonych domów.
W Mati trwa w tej chwili dogaszanie pogorzelisk, a strażacy co chwilę dostają sygnał o tlących się jeszcze zgliszczach.
Co kawałek widać wraki spalonych samochodów, a w powietrzu unosi się drażniący zapach spalenizny. Nad miastem od czasu do czasu przelatują śmigłowce gaśnicze. Wioska nie ma prądu ani wody, lokalne władze podstawiły beczkowóz. W pobliskim urzędzie trwa zbiórka darów dla pogorzelców - relacjonuje nasz wysłannik.
Mateusz Chłystun dotarł również do Kinety: położonej zaledwie 60 km od centrum Aten, pomiędzy Attyką a Peloponezem. Właśnie ze względu na to położenie to świetna turystyczna baza wypadowa do zwiedzania Grecji. To jedno z wielu miejsc, które jeszcze kilka dni temu tętniły życiem - a dzisiaj wyglądają jak miejsca wymarłe. Większość z kilkudziesięciu domów spłonęła doszczętnie.
Właśnie do Kinety żywioł dotarł w pierwszej kolejności. Jak podkreśla nasz wysłannik: to, jak potężna była siła pożaru, najlepiej obrazują stalowe konstrukcje w tawernach, które powyginały się jak budowle z plasteliny...
Ogień szedł z dwóch stron. Paliły się drzewa od strony morza, ogień przedostawał się też ze wzgórz - wspominała w rozmowie z Mateuszem Chłystunem pani Anastasija, właścicielka tawerny w Kinecie.
Nasz wysłannik rozmawiał również z mieszkającą w pobliżu Kinety szefową Zrzeszenia Polaków w Grecji panią Ireną Godek.
Wyglądało to bardzo strasznie. Dużo dymu na niebie. Każdy z nas bał się, że ten dym, pożar przejdzie dalej - do nas - mówiła ze łzami w głosie.
Spalone nadmorskie tawerny, pełno gruzu, spalone auta, zamiast bujnej do niedawna zieleni - czarne kikuty drzew. Nie ma żywego ducha... Tak dwa dni po pojawieniu się ognia wygląda nadmorska Kineta.
Nie inaczej jest w Rafinie. Mieszkańcy tej położonej w pobliżu Aten miejscowości mogą liczyć na pomoc zwykłych ludzi, którzy - jak przekonał się na miejscu Mateusz Chłystun - sami, spontanicznie organizują pomoc dla pogorzelców, przywożą im wodę i żywność.
Pomagają oczywiście strażacy, którzy przerobili miejscową stację benzynową na tymczasową bazę.
W rozmowie z naszym wysłannikiem słowa podziękowania skierowała pod ich adresem m.in. pani Penelopa, której mama musi być na stałe podłączona do aparatu tlenowego.
Dziękuję strażakom! Kiedy nie pozwalano mi dojechać do domu, do mamy, oni tam w środku czuwali nad nią, sprawdzali, czy nie kończy się tlen - opowiadała pani Penelopa.
Wszyscy pomagali, każdy robił swoje. Każdy - oprócz aparatu państwa - dodała gorzko.
Opinia pani Penelopy o opieszałości administracji państwowej nie jest niestety odosobniona. Mateusz Chłystun niejednokrotnie słyszał na zniszczonych przez żywioł terenach uwagi o braku odpowiedniej reakcji ze strony państwa czy braku przygotowania na konieczność udzielenia obywatelom pomocy na tak szeroką skalę...
O konieczności pomocy tym, którym żywioł odebrał dorobek życia, mówili naszemu dziennikarzowi Polacy spotkani w Mati.
Kiedy przyszedł ogień, pan Błażej i jego synowie byli w Grecji akurat półtora tygodnia. Przed płomieniami uciekli na plażę w pobliżu ich pensjonatu. Pomagali w ratowaniu 6-miesięcznego niemowlęcia, które tonęło w morzu. Naszemu wysłannikowi powiedzieli, że "ludzie do końca nie spodziewali się, że to się stanie, że spłonie tak dużo, że Mati jest zagrożone".
Na miejscu zostaną do piątku. Jak mówią: nigdy nie zapomną o ludziach, którzy wyciągnęli do nich pomocną dłoń. A równocześnie podkreślają: Teraz jest tutaj mnóstwo ludzi, ale za tydzień pewnie już ich nie będzie. Mieszkańcom nie będzie łatwo - oni naprawdę potrzebują pomocy, takiej materialnej.
Na plażę, na której przed ogniem chronili się turyści i mieszkańcy Mati i z której próbowali uciekać drogą morską, fale co chwilę wyrzucają rzeczy osobiste tych, którzy utonęli w trakcie ewakuacji...
(e)