"Zwycięzcą wyborów prezydenckich w Syrii został dotychczasowy prezydent Baszar al-Asad, który uzyskał łącznie 95,1 proc. oddanych głosów" - ogłosił podczas czwartkowej konferencji prasowej przewodniczący parlamentu Syrii, Hammuda Jusuf Sabbagh.
Frekwencja wyborcza wyniosła 78,66 proc. - zaznaczył w swym wystąpieniu spiker.
Rezultaty wyborów oznaczają, że Baszar al-Asad, dzierżący stery rządów od 2000 roku i zarazem przywódca Partii Baas, będzie rządzić krajem przez kolejną, czwartą już kadencję.
Konferencja z udziałem przewodniczącego Zgromadzenia Ludowego była transmitowana na żywo przez prywatny kanał telewizyjny stacje Al-Ichbarija.
Z prawa wyborczego skorzystało łącznie 14 mln syryjskich wyborców, co wskazuje na wysoki poziom świadomości obywatelskiej wśród naszego społeczeństwa - powiedział przewodniczący Sabbagh.
Głosowanie w wyborach prezydenckich zakończyło się o północy ze środy na czwartek. Zapowiedziano wówczas, że wyniki wyborów zostaną ogłoszone po 48 godzinach. Głosy policzono jednak wcześniej - wskazują syryjskie media.
Znienawidzony przez opozycję i rebeliantów, ale aktywnie wspierany przez zaangażowaną militarnie w Syrii Federację Rosyjską, Baszar al-Asad, który jest synem Hafiza al-Asada, będącego prezydentem Syrii w latach 1971-2000, głosował w Doumie - byłym bastionie opozycji podczas wciąż trwającej wojny domowej.
To drugie wybory prezydenckie w Syrii od czasu wybuchu konfliktu zbrojnego w tym kraju w 2011 r., który pochłonął już blisko 400 tys. ofiar i w który z czasem zaangażowały się militarnie również inne państwa. Z ponad 20 mln mieszkańców Syrii połowa musiała opuścić swoje domy. Ponad 5 mln z nich uciekło za granicę, głównie do sąsiednich krajów.
W wyborach, oprócz Asada, kandydował były minister i parlamentarzysta Abdalah Salum Abdalah oraz szef koncesjonowanej przez rząd partii opozycyjnej Mahmud Ahmed Marei. Obaj kontrkandydaci byli postrzegani jako figuranci podstawieni przez reżym.
Stany Zjednoczone oraz kraje Unii Europejskiej nie kryły sceptycyzmu względem syryjskiego głosowania odbywającego się w warunkach wojny domowej. Większość rządów państw zachodnich wydało oświadczenia, w których wskazywano, że wybory nie mają szansy być "uczciwe i wolne". Głosowanie skrytykowała również ONZ, zaznaczając, że nie jest zgodne z zaplanowanym w rezolucji Rady Bezpieczeństwa planem pokojowym.