"Nie przyjmujemy kondolencyjnego listu ambasady Stanów Zjednoczonych po zamachu w Stambule" – oświadczył minister spraw wewnętrznych Turcji tłumacząc, że "USA to państwo, które wysyła pieniądze z własnego Senatu, by zasilać terrorystów w Kobani". Ankara obwinia o atak Partię Pracujących Kurdystanu oraz syryjską kurdyjską milicję YPG.

Niedzielny wybuch na popularnej, zwłaszcza wśród turystów, handlowej ulicy w centrum Stambułu zabił sześć osób. Ponad 80 zostało rannych. 

Policja wczoraj aresztowała osobę odpowiedzialną za atak bombowy. Szef MSW Turcji Suleyman Soylu oskarżył o przygotowanie zamachu separatystyczną Partię Pracujących Kurdystanu (PKK)

Sojlu stwierdził, że rozkaz dotyczący ataku został wydany w mieście w północnej Syrii - Kobani. To tam Ankara przeprowadzała operacje przeciwko milicji kurdysjkiej YPG, która jest uważana za skrzydło PPK. Stany Zjednoczone oraz inne kraje koalicji międzynarodowej dostarczały YPG wsparcia z powietrza w czasie Oblężenia Kobanî oraz w trakcie późniejszych kampanii, pomagając milicji kurdyjskiej obronić terytorium przed atakami Państwa Islamskiego.

Nasz sojusz z krajem, które wysyła pieniądze z własnego Senatu, by zasilać terrorystów w Kobani i usiłując w ten sposób zakłócić pokój Turcji, powinien być przeanalizowany - podkreślił szef tureckiego MSW.

Sama PKK zaprzecza, że stała za zamachem. Podkreśliła, że "nie będzie atakować cywilów".

Reuters przypomina, że w grudniu 2016 roku w Stambule doszło do podwójnego zamachu bombowego przed stadionem piłkarskim. Zginęło wówczas 38 osób, a 155 zostało rannych. Do ataku przyznali się wtedy bojownicy Partii Pracujących Kurdystanu.