W Brukseli z 3-godzinnym opóźnieniem rozpoczął się szczyt Rady Europejskiej w sprawie obsady najwyższych unijnych stanowisk. Frans Timmermans, który był głównym kandydatem do objęcia stanowiska szefa Komisji Europejskiej stracił poparcie.
"Jesteśmy gotowi na długą noc" - mówił przed spotkaniem premier Włoch Giuseppe Conte. Gra toczy się o najważniejszy fotel w Europie - stanowisko szefa Komisji Europejskiej.
Przed szczytem wśród faworytów przewijało się nazwisko Fransa Timmermansa. Przeciw jego kandydaturze opowiedziały się jednak państwa Grupy Wyszehradzkiej (Czechy, Polska, Słowacja, Węgry).
Timmermans nieoczekiwanie stracił też poparcie liderów Europejskiej Partii Ludowej, którzy po wygranych przez nich wyborach stwierdzili, że nie chcą oddać stołka szefa komisji. Jak postulują, to ich ugrupowanie wygrało wybory, a więc to jej przedstawiciel powinien kierować Komisją Europejską. Przekonują, że to właśnie szef komisji ma realną władzę, większą niż szef unijnej dyplomacji i przewodniczący europarlamentu - czyli stanowiska, które zgodnie z zapowiedziami, mieli wziąć chadecy.
Na spotkaniu chadeków kandydatury Timmermansa broniła tylko kanclerz Niemiec Angela Merkel, która przedstawiała porozumienie, do którego doszło na szczycie G20 w Osace między Niemcami, Francją, Hiszpanią i Holandią. Zgodnie z nim, to właśnie Timmermans miałby zostać szefem KE.
Ostatecznością byłoby glosowanie, które może zarządzić szef Rady Europejskiej Donald Tusk. Unijni dyplomacji jednak powtarzają, że chcieliby, by wybór odbył się na drodze negocjacji i konsensusu, a nie głosowania.
Rozpoczęcie szczytu opóźniło się o trzy godziny, bo w kuluarach trwały spotkania i negocjacje.