Rosjanin ośmieszył bank, a do tego żąda prawie miliona dolarów odszkodowania. Mieszkaniec Woroneża w umowie kredytowej dopisał drobnym drukiem bardzo korzystne dla siebie warunki. Umowę wysłał bankowi, a ten ją podpisał.
Dmitrij, który nie zgadza się na ujawnianie nazwiska, najpierw sprawę traktował jak żart. Wzór umowy, który otrzymał od banku, znacznie zmienił i to w tej części, w której określone są kary za niedotrzymanie zobowiązań. Zamiast korzystnych dla banku, umieścił zapisy niezwykle wygodne dla siebie. Tak przygotowaną umowę odesłał bankowi. I ze zdziwieniem po paru dniach otrzymał umowę podpisaną przez bank wraz z karta kredytową.
Jeżeli w banku nie czytają tego, co podpisują, to jest to ich problem - twierdzą prawnicy. Bank popełnił typowy błąd, zazwyczaj popełniany przez klientów. Nie analizując warunków, zaakceptował je i przystąpił do realizacji umowy. Złapał się na własny haczyk, bo chodzi o część umowy, którą w umowach zapisuje się drobnym drukiem, licząc na to, że klienci nie przeczytają jej uważnie.
Prawnicy argumentują, że w Rosji obowiązuje swoboda podpisywania umów. Podobnego zdania był sąd, który uznał umowę za obowiązującą. Do sądu zwrócił się bank, chcąc obciążyć Dmitrija odsetkami i opłatami manipulacyjnymi za używanie karty kredytowej. Sąd uznał, że nie ma do tego podstaw, bo zapisy w umowie tego nie przewidują. Co więcej, na podstawie tej umowy Dmitrij złożył pozew i domaga się od banku prawie miliona dolarów.
Bankowcy wpadli w wściekłość. Ogłosili, że Dmitrij jest oszustem. Grożą, że wsadzą go do więzienia. Nie zobaczy żadnych pieniędzy - ogłosił Oleg Tinkof, rosyjski miliarder i właściciel banku. Młody człowiek jednak spokojnie odpowiada: O żadnym oszustwie nie ma mowy. Bank przesłał mi propozycję umowy. Ja ją skorygowałem i odesłałem jako swoja propozycję i bankowcy ją zaakceptowali.
Sądowa batalia o duże pieniądze odbędzie się we wrześniu.