Alaksandr Łukaszenka wzmaga represje wobec osób, które przebywają za granicą, a wcześniej uciekły przed działaniami reżimu w kraju. Teraz chodzi o osoby, które w miniony weekend w kilku europejskich miastach brały udział w opozycyjnych marszach w proteście przeciwko "pseudowoborom na Białorusi".
Aleksander Łukaszenka robi wszystko, żeby ukarać Białorusinów, którzy byli deportowani z terytorium Białorusi i w związku z atmosferą strachu i terroru wyjechali do Polski, na Litwę czy do krajów zachodnich.
W zeszłym roku na przykład - po wiecach 25 marca związanych z dniem Białoruskiej Republiki Ludowej - wszczęto ponad 100 spraw karnych przeciwko uczestnikom akcji w Warszawie, Białymstoku, w Berlinie czy Londynie.
Polecił komitetowi śledczemu wszcząć sprawy karne i zagroził, że teraz będą rekwirowane majątki nie tylko opozycjonistów, ale także rodzin osób, które zmuszone zostały do wyemigrowania z kraju.
To jest zbrodnia transgraniczna i dlatego apelujemy do rządu Rzeczypospolitej Polskiej, żeby postąpił tak samo, jak rząd Litwy, który skierował wniosek do Trybunału Karnego w Hadze, by wszcząć wobec Łukaszenki śledztwo w związku z popełnieniem zbrodni przeciwko ludzkości na narodzie białoruskim. Te zbrodnie są popełniane nie tylko na terytorium Białorusi, ale także poza nim. Dyktator zmusza swych przeciwników do ucieczki z kraju, a potem swymi długimi rękami represjonuje ich za granicą. Tak naprawdę to wygląda tak, jakby Łukaszenka był już w Warszawie, w Paryżu, Londynie, w Białymstoku - mówi reporterowi RMF FM Krzysztofowi Zasadzie białoruski opozycjonista i wiceszef Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Białorusi Paweł Łatuszka.
On może robić, co chce. I dlatego kierujemy do wszystkich krajów demokratycznych, nie tylko do Polski, do Unii Europejskiej, apel, by wesprzeć litewski wniosek do MTK, bo dotychczas żaden kraj nie skierował noty dyplomatycznej, by wzmocnić wniosek Litwinów - dodaje Łatuszka.
Reporter RMF FM pytał swojego rozmówcę, w jaki sposób udaje mu się zdobyć informacje na temat tego, kto protestuje. Wiadomo, że zidentyfikowano wiele osób, które brały udział w tych marszach poza granicami Białorusi.
Tu chodzi o działalnośc białoruskich służb specjalnych i agentów Łukaszenki. Niestety jest wiele przykładów, kiedy agenci Łukaszenki po prostu za pieniądze są wynajmowani w różnych krajach i filmują, nagrywają, robią zdjęcia. Właśnie rano, 26 stycznia, przed akcją w Warszawie, dostałem sygnał od koordynatora jednej z jednostek białoruskich, że ktoś jechał do Warszawy. Podanym celem miało być uczestnictwo w naszej akcji, a tak naprawdę chodziło o filmowanie i nagrywanie uczestników marszu - powiedział Paweł Łatuszka.
Mieliśmy już z tym do czynienia wcześniej. Nagrywali nas w różnych różnych instytucjach demokratycznych Białorusi. Jednego z moich kolegów nagrano, gdy był w kawiarni. Potem te materiały trafiły do KGB. Służby starają się też werbować współpracowników. Wysyłają SMS-y do opozycjonistów z propozycją współpracy, są gotowe zapłacić za tę współpracę, później ułaskawić decyzją Łukaszenki. A kiedy dostają kategoryczną odmowę, zaczyna się szantaż. "Pamiętaj, że masz mamę na Białorusi" - pisali i wzywali matkę. Był przypadek, że 90-letni ojciec został zabrany z domu do KGB na przesłuchanie. Było kilka przykładów, kiedy rodzice byli aresztowani i siedzieli w aresztach kilkanaście dni. Grzywny to jest najmniejsze, co Łukaszenka może zrobić, ale teraz grozi zabraniem majątków. Nie tylko osób represjonowanych, ale także ich bliskich - mówił dalej Łatuszka.
Krzysztof Zasada dopytał także, czy polskie służby są informowane o osobach, które mogą stanowić zagrożenie dla opozycjonistów.
Tak, zawsze staramy się to robić i na bieżąco przekazujemy te informacje. Mamy wojnę na Ukrainie, mamy również wojnę hybrydową prowadzoną przez Łukaszenkę. Służby specjalne działają zawsze, ale teraz mają polityczną motywację, polecenie Łukaszenki i Kremla, żeby być aktywnymi i zwalczać jego przeciwników - powiedział wiceszef Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Białorusi.