20 kwietnia mieszkańcy Wysp Kanaryjskich zamierzają wyjść na ulice w określanym jako historyczny proteście wywołanym nadmiarem turystów.
"Daily Mail" pisze, że już w Wielkanoc Brytyjczycy, którzy polecieli na Wyspy Kanaryjskie na krótki wypoczynek, zostali "przywitani" w barach i restauracjach ulotkami "Wracajcie do domu". Na wielu budynkach widniały graffiti "Turyści do domu".
Czuję się u siebie jak obcy. Wszystko jest robione pod brytyjskich i niemieckich turystów, którzy chcą tylko napić się taniego piwa, poleżeć w słońcu i zjeść burgera albo frytki - powiedział cytowany przez gazetę jeden z mieszkańców Teneryfy.
Na 20 kwietnia rodzimi mieszkańcy Gran Canarii, Teneryfy, Fuerteventury, Lanzarote i La Palmy zapowiedzieli uliczny protest. Uważają, że wyspy odwiedza zbyt wielu turystów. Z ich powodu ceny nieruchomości drastycznie wzrosły, sortownie nie wyrabiają z utylizacją odpadów, zaczyna brakować wody pitnej, a do oceanu każdego dnia spuszczanych jest ponad 50 milionów litrów nieczystości.
Nawet lokalna minister ds. turystyki Jéssica de León ostrzegała przed "rosnącą turystyczną fobią".
Prezydent Wysp Kanaryjskich (będących jednym z regionów Hiszpanii - red.) Fernando Clavijo zaapelował do demonstrantów o rozsądek. Zwrócił uwagę, że turyści każdego roku wspierają lokalną gospodarkę milionami euro.
Nie możemy atakować naszego podstawowego źródła dochodu - powiedział. Dodał, że turyści przyjeżdżają na Wyspy Kanaryjskie na kilka dni, dobrze się bawią i zostawiają swoje pieniądze.
Tymczasem brytyjska prasa już dziś ostrzega tych, którzy planują pobyt na którejś z wysp 20 kwietnia. Na drogach szykuje się chaos. Przejazd do dowolnego miejsca, który zajmował kilka minut, w tym dniu znacznie może się wydłużyć. Należy wziąć to pod uwagę na przykład w drodze na lotnisko.
Tylko Teneryfę w zeszłym roku odwiedził rekordowe 6,5 miliona turystów; wszystkie Wyspy Kanaryjskie - 13,8 miliona ludzi. To o 3,8 proc. więcej niż przed pandemią koronawirusa.