Znamy więcej szczegółów sobotniego wypadku pod Gerlachem, w którym zginął 36-letni Polak, a trójkę jego towarzyszy uratowano w ostatniej chwili. Okazało się, że Polacy poznali się kilka dni wcześniej przez internet i umówili się na ryzykowną wspinaczkę. Nie mieli ze sobą żadnego sprzętu taternickiego, a jedynie kaski.
Do tragicznego wypadku doszło w sobotę, 2 listopada. Pod Gerlachem, najwyższym szczytem Tatr, zginął polski turysta.
Wypadkowi uległ mężczyzna, który prowadził na szczyt kilku członków wyprawy. Trójka towarzyszących mu osób utknęła w trudnym terenie i musieli ich sprowadzać słowaccy ratownicy.
Załamanie pogody zastało polskich turystów w miejscu, z którego nie mogli już bezpiecznie wrócić. Prowadzący całą grupę nagle poślizgnął się i spadł około 250 metrów.
Pozostałą trójkę turystów ratownicy zastali niemal przymarzniętą do skał.
Kobieta miała na sobie leginsy i tenisówki na nogach, podobne obuwie miał jej partner. Zdaniem ratowników, pomoc przyszła w ostatniej chwili.
Sprowadzenie polskich turystów było bardzo ryzykowne. Odbywało się bowiem przy silnym wietrze, oblodzonych skałach i spadających kamieniach, które o włos minęły całą grupę.
Reakcja Polaków po udanej akcji ratunkowej zdumiała słowackich ratowników. Nie okazywali żadnych oznak skruchy i zachowywali się, jakby mieli za sobą jakąś wielką przygodę - mówił jeden z nich.
Horska Zachranna Sluzba podkreśla, że polscy turyści nie mieli odpowiedniego sprzętu oraz brakowało mi umiejętności.
Dodano, że w ogóle nie powinni znaleźć się w terenie, gdzie doszło do tragedii.