Amerykańskie społeczeństwo, które w przeszłości stwarzało ludziom z nizin społecznych większe szanse awansu w hierarchii dochodów niż w "klasowej" Europie, staje się coraz mniej mobilne ekonomicznie - donosi tygodnik "Time". Jak wykazały badania przeprowadzone przez ośrodek The Pew Charitable Trust w ramach tzw. Economic Mobility Project, spośród dzisiejszych 30-latków, urodzonych w rodzinach z najbiedniejszej części populacji USA, tylko 17 procent awansowało do najzamożniejszej klasy.
Z badan porównawczych przeprowadzonych przez Brookings Institution wynika też, że pionowa mobilność społeczna jest większa w wielu krajach europejskich niż w USA. O ile w USA 41 procent osób urodzonych w rodzinach z najbiedniejszej jednej piątej części populacji pozostaje potem w tej grupie, to np. w Danii i Szwecji pozostaje w niej tylko 25 procent, a w Wielkiej Brytanii - 30 procent.
Wskazuje to, że powszechne w Stanach Zjednoczonych przekonanie, że "każdy pucybut może zostać milionerem" - bo Ameryka stwarza wszystkim równe szanse rozwoju i awansu - jest już mitem przeszłości.
"Time" przytacza również dane na temat czynników określających szanse awansu, z których najważniejsze jest wykształcenie. O nim zaś decyduje nie tylko poziom szkół, lecz także środowisko rodzinne, miejsce zamieszkania oraz pomoc państwa dla osób mniej zamożnych w zdobyciu wiedzy i kwalifikacji zawodowych.
Z badań porównawczych wynika, że takie kraje europejskie, jak Dania, Norwegia, Finlandia, Szwecja, Niemcy i Francja, a spoza Europy: Kanada, w których poziom szkolnictwa jest dziś wyższy niż w USA i które zapewniają biedniejszym większą pomoc w zdobyciu wykształcenia, mają większą społeczną mobilność międzypokoleniową, tzn. dzieci z biedniejszych rodzin częściej awansują tam niż w Ameryce.