W każdej chwili ratownicy na Alasce są gotowi wyruszyć po ciała Polaków, którzy zginęli w katastrofie samolotu w Parku Narodowym Denali. Samolot rozbił się na wysokości ok. 3200 metrów, blisko wierzchołka masywu górskiego Thunder Mountain.
Wszystkie służby w pogotowiu czekają na poprawę pogody. W pierwszej kolejności mają być wydobyte ciała Polaków. Rozpoczną się też poszukiwania pilota, który jako jedyny przeżył uderzenie. Później próbował dwukrotnie kontaktować się za pomocą telefonu satelitarnego z wieżą kontroli lotów lotniska Talkeetna. Drugie połączenie zostało przerwane.
Gdy w weekend ratownicy dotarli na miejsce katastrofy, Craiga Lysona - mieszkańca Salinas w stanie Michigan - tam nie było. Uznano, że nie żyje. Akcje wówczas przerwano, bo wysoko w górach panują bardzo złe warunki pogodowe.
Na możliwość dotarcia na miejsce czekają też śledczy z Federalnej Administracji Lotniczej oraz Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, którzy zajmą się ustalaniem okoliczności tragedii.
Do katastrofy doszło około godz. 18:00 czasu miejscowego w sobotę (godz. 04:00 w niedzielę nad ranem czasu polskiego) w trudnych warunkach atmosferycznych na wysokości ok. 3200 m, blisko wierzchołka masywu górskiego Thunder Mountain, w odległości ok. 22 km. od lotniska w Talkeetna na Alasce.
K2 Aviation - firma, do której należy maszyna - zapewniło, że otoczy rodziny ofiar tej katastrofy opieką i udzieli im pełnego wsparcia. Przedstawiciel przedsiębiorstwa podkreśla, że współpracuje z władzami Parku Narodowego, gdzie doszło do katastrofy, Gwardią Narodową, a także ze służbami, które prowadzą śledztwo w tej sprawie.
Władze pozostają Parku Narodowego Denali pozostają w kontakcie z Konsulatem Generalnym RP w Los Angeles.
(ł)