W ostatnich dniach w Hiszpanii odbywają się protesty przeciwko decyzji premiera Pedro Sancheza, który zapowiedział amnestię dla katalońskich separatystów. Secesjoniści, którzy w 2017 roku przeprowadzili referendum niepodległościowe w bogatej Katalonii, są teraz bardzo potrzebni premierowi Pedro Sanchezowi do stworzenia rządu Królestwa Hiszpanii. Dziś socjaliści (PSOE) porozumieli się z partią Razem dla Katalonii (Junts) byłego premiera tego regionu Carlesa Puigdemonta.
Rządzący w Hiszpanii socjaliści (PSOE) porozumieli się z partią Razem dla Katalonii (Junts) byłego premiera tego regionu Carlesa Puigdemonta w sprawie amnestii dla katalońskich separatystów. W zamian secesjoniści zobowiązali się poprzeć trzeci gabinet lidera socjalistów Pedro Sancheza.
Informację o zawarciu porozumienia potwierdził deputowany PSOE Santos Cerdan, który od kilku dni przebywa w Belgii, gdzie negocjuje z kierownictwem Junts poparcie dla gabinetu Sancheza.
Umowa zawarta pomiędzy PSOE a Junts ma doprowadzić do amnestii dla separatystów, w tym organizatorów nielegalnego referendum niepodległościowego z 2017 roku, służącego oderwaniu Katalonii od Hiszpanii.
Amnestia byłaby korzystna dla lidera Junts Puigdemonta, który od 2017 roku ukrywa się w Belgii przed hiszpańskich wymiarem ścigania za współorganizację nielegalnego plebiscytu.
Część Hiszpanów protestuje przeciwko decyzji premiera Pedro Sancheza. Zapowiedź amnestii dla katalońskich separatystów oburzyła opinię społeczną i wywołała falę protestów. To niechęć do przedterminowych wyborów i ogromne parcie do utworzenia rządu - tak ocenia decyzję premiera Maciej Pawłowski, Instytut Nowej Europy, ekspert zajmujący się krajami basenu Morza Śródziemnego
Wybory wygrała Partia Ludowa. Ona ma 137 mandatów w parlamencie i razem z partiami mniejszymi, które mogą ich poprzeć, może liczyć maksymalnie na 172. Próbowała w pierwszym kroku stworzyć rząd. To się nie udało, bo 178 pozostałych osób w parlamencie głosował przeciwko. Teraz większość wymagana to jest 176 mandatów. Tego nie są w stanie osiągnąć bez poparcia separatystów katalońskich, których jest w parlamencie zaledwie 7 - tłumaczył w Radiu RMF24 Maciej Pawłowski.
Hiszpania jest krajem mocno podzielonym politycznie. Od czasu kryzysu ekonomicznego z 2015 roku rosną w siłę również tendencje separatystyczne. Dotyczą zwłaszcza Katalonii, która jako region bogaty miała buntować się przeciwko finasowaniu biedniejszych obszarów.
Około 40 proc. Hiszpanów jest zdania, że można by zrobić ogólnokrajowe referendum w sprawie statusu Katalonii. W ogólnokrajowym referendum na pewno by to nie przeszło, a to jest drugi najbogatszy region. To też nie jest tak, że Katalonia jest zamieszkała przez ludzi, którzy całkowicie czują się odrębni i chcą się odłączyć. To jest pewien mit, który jest powielany w mediach. Tacy kulturowi Katalończycy, którzy mówią dialektem, nie czują się Hiszpanami, to jest 20 proc. mieszkańców regionu. Pozostałe 30 proc. to ci, którzy są skłonni popierać tę ideę, bo nie chcą po prostu płacić podatków na biedniejsze regiony - tłumaczy ekspert.
Zdaniem Pawłowskiego separatystyczne tendencje uspokaja wzrost gospodarczy, którego doświadcza Hiszpania. Ten kraj jest w najlepszej sytuacji ekonomicznej od kilkunastu lat: inflacja jest niska a bezrobocie spada. To może zniechęcać do oddzielenia się np. Kraj Basków - kolejny dość mocno autonomiczny region. Ten obszar przez lata doświadczał też terroryzmu ETA.
Do 27 listopada spodziewane jest głosowanie nad wotum zaufania dla trzeciego rządu Sancheza, który może liczyć na poparcie kierowanych przez siebie socjalistów, radykalnie lewicowego bloku Sumar, a także mniejszych ugrupowań regionalnych, w tym separatystów z Kraju Basków i Katalonii.