Zaskoczenie, szok, niedowierzanie, oburzenie, przygnębienie, wola zemsty - to nastroje jakie zapanowały w Stanach Zjednoczonych i całym świecie po barbarzyńskich zamachach terrorystycznych w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Zamachy kosztowały życie niemal 7000 osób. To ponury rekord w historii świata. Czy można było to przewidzieć? Czy nie zignorowano niektórych sygnałów, sygnalizujących hekatobmę?

Mijają już niemal dwa tygodnie od Czarnego Wtorku, od chwili zamachu. 11 września trzy porwane, wypełnione ludźmi samoloty uderzyły w budynek World Trade Center w Nowym Jorku i w Pentagon w Waszyngtonie. Obie wieże WTC zawaliły się, zabijając blisko 7000 ludzi. Budynek amerykańskiego Departamentu Obrony został w znacznym stopniu uszkodzony. Terroryści porwali jeszcze jeden samolot, którym zamierzali uderzyć albo w Kongres, albo w Biały Dom, albo doprowadzić do zderzenia z prezydenckim Air Force One. Pasażerowie maszyny prawdopodobnie zaatakowali porywaczy i samolot runął na ziemię, zabijając kilkadziesiąt osób. Nie wyklucza się także, że samolot zestrzeliło amerykańskie lotnictwo.

Od 13 dni na całym świecie trwa niespokojne, nerwowe wyczekiwanie, kiedy Stany Zjednoczone rozpoczną akcje odwetowe - być może na terytorium rządzonego przez Talibów Afganistanu, być może gdzieś indziej.

Jednak coraz więcej mówi się o tym, że ataki terrorystyczne na Amerykę można było przewidzieć. Przewidywali je rozmaici eksperci, publicyści. Problem w tym, że nikt w Stanach ich w zasadzie nie słuchał. Jedno należy podkreślić: nikt nie przewidział, że terroryści zamienią samoloty pasażerskie - wypełnione Bogu ducha winnymi cywilami - do uderzeń w potężne budynki, centra amerykańskiego życia. Ale przewidziano inne, równie niebezpieczne formy ataków terrorystycznych - można powiedzieć - wojny XXI generacji. Przypomnijmy tę historię kasandrycznych proroctw, które trafiały w próżnię.

W 1998 roku magazyn „Forbes” zamieścił taką przepowiednią eksperta: "Gdzie zaatakują terroryści - oczywiście w serce Wielkiego Szatana, czyli w Manhattan". W tym samym roku 1998 ekspert ds. terroryzmu Steven Emerson mówił w komisji Senatu USA: "Brak zamachów bombowych nie powinien nas łudzić, nie powinien dawać nam poczucia fałszywego bezpieczeństwa. Sprawą wagi narodowej jest zbadanie obecności terrorystycznych grup w USA". Sprawdziło się.

W 1999 roku jeszcze bardziej ponura, zwłaszcza w obecnej sytuacji, przepowiednia w raporcie Komisji ds. spraw Bezpieczeństwa Narodowego USA: "Ameryka będzie coraz bardziej narażona na atak na własne terytorium, a nasza przewaga wojskowa nie ochroni nas od tego. Amerykanie będą prawdopodobnie ginąć na amerykańskiej ziemi, może nawet w wielkich ilościach". Sprawdziło się. Jeden z senatorów apelował do administracji prezydenta Busha o utworzenie Agencji Bezpieczeństwa Krajowego.

Zaledwie w maju tego roku po procesie członków organizacji Baza - organizacji bin Ladena, „Wall Street Journal” komentował: "Baza nie zauważy utraty czterech uwięzionych bojowników, Baza na pewno zaatakuje USA ponownie.

Eksperci którzy zajmują się zbrojeniami na Bliskim Wschodzie ostrzegali, że lada moment Stany Zjednoczone staną się celem ataku fanatyków, którzy zaatakują w sposób prymitywny, używając np. sprayu do rozpylania broni chemicznej. O takiej groźbie pisał w 2000 roku Richard Butler z komisji rozbrojeniowej ONZ do spraw Iraku.

Oczywiście, teraz łatwo przypominać, że ktoś ostrzegał, ktoś prorokował. Z tego przypomnienia nasuwa się jeden ważny wniosek: należy przewidywać rzeczy najbardziej przerażające i przygotować się na dalsze, być może równie groźne zamachy.

foto RMF

16:30