Spod gruzów katowickiej hali wystawienniczej wydobyto 66 ciał; w katastrofie budowlanej rannych zostało w sumie 141 osób. Kilkunastogodzinna akcja poszukiwawcza zakończyła się wczoraj po południu. Prezydent ogłosił trzydniową żałobę narodową.
Od sobotniego wieczora ratownikom nie udało się wydobyć spod gruzów nikogo żywego. Wiadomo, że wśród 66 ofiar śmiertelnych jest co najmniej dwoje dzieci; ponad 140 osób zostało rannych. W szpitalach przebywa jeszcze 76 osób. Ich życiu nie zagraża jednak niebezpieczeństwo - poinformował minister zdrowia Zbigniew Religa.
Zobacz film z akcji ratunkowej w Katowicach
Po zmierzchu strażacy wydobyli ciało ostatniej ofiary. Zwłoki były przygniecione metalową konstrukcją; by je wydostać ratownicy przez kilka godzin usuwali potężne elementy kratownicy. Musieli m.in. przecinać olbrzymie metalowe dźwigary.
Dziś rano do akcji wkroczy sprowadzony z Nowego Sącza ratownik z psem, szkolonym do wykrywania w gruzach zwłok. Choć strażacy przypuszczają, że w rumowisku nie ma już ciał ofiar, pies ma pomóc w weryfikacji tej hipotezy. Później specjalistyczna firma przystąpi do rozbiórki stojącej jeszcze części zawalonej hali oraz rumowiska.
Wokół strefy, gdzie pracowali ratownicy, wciąż stoją ludzie. Niektórzy z nich nawet od soboty czekają na wieści o swoich bliskich.
Wśród ofiar jest również policjant. W chwili katastrofy sierżant sztabowy Tadeusz Bartosik czuwał nad bezpieczeństwem osób uczestniczących w wystawie. (Komendant główny policji wystąpił do prezydenta o mianowanie Bartosika na pierwszy stopień oficerski).
Policjanci w szpitalach zbierają dane poszkodowanych, które następnie przekazują do centrum wojewody i sztabu policji w komendzie wojewódzkiej. Na miejscu oprócz ratowników pracowali policjanci, straż miejska, żołnierze, straż pożarna z psami.
W tak niskiej temperaturze akcja była bardzo utrudniona. Ratownicy często się zmieniali. Szanse na wyciągnięcie żywych ludzi ciągle są. Biorąc udział w akcjach na świecie mieliśmy sytuacje takie, że ludzi się wyciągało nawet po kilku dniach - mówili. Niestety, przed godz. 17 poszukiwania zakończono.
Na miejscu katastrofy działają jeszcze cztery grupy dochodzeniowe - poinformował komendant główny policji Marek Bieńkowski. Jedna z nich zajmuje się identyfikacją rzeczy i samochodów, pozostawionych przez poszkodowanych. Inna zbiera dokumentację dotyczącą stanu hali. Przyczyną wypadku był prawdopodobnie zalegający na dachu śnieg: leżała tam 50-centymetrowa warstwa zlodowaciałego śniegu, o czym poinformował minister transportu i budownictwa. Pełnomocnik zarządu Międzynarodowych Targów Katowickich powiedział jednak reporterowi RMF Maciejowi Grzybowi, że śnieg był na bieżąco odsuwany z dachu. Posłuchaj:
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Sprawę bada prokuratura, ale na razie jest jeszcze za wcześnie, by komukolwiek stawiać konkretne zarzuty.
Do wypadku doszło w sobotę w hali międzynarodowych targów katowickich, gdzie trwała międzynarodowa wystawa gołębi pocztowych. Na miejscu były setki wystawców i setki zwiedzających. Kwadrans po 17 rozległy się pierwsze trzaski pękającego stropu. Rozmowy w hali umilkły. Ludzie rzucili się w stronę drzwi ewakuacyjnych. Ale te były jeszcze zamknięte. Kilka chwil później dach zaczął spadać, najpierw jeden fragment, potem drugi. Ludzie zablokowali drzwi ewakuacyjne. Inni w panice wyskakiwali przez okna. Niektórzy próbowali się schronić pod filarami, pod stołami wystawienniczymi, jednak stalowy dach, obciążony dodatkowo tonami śniegu, zmiażdżył te prowizoryczne schronienia.
Po kilku minutach od zawalenia się dachu, na miejscu tragedii było już pogotowie ratunkowe i medycy, którzy rozpoczęli udzielanie pomocy poszkodowanym. Karetki odwoziły poszkodowanych do kilkunastu śląskich szpitali. Akcja zaczęła się błyskawicznie: ratownicy pracowali w bardzo ciężkich warunkach - w chwili tragedii już było ciemno, robiło się coraz chłodniej. Przy sztucznym oświetleniu zaczęła się walka z czasem i mrozem. W nocy było minus 20 stopni. Dach zapadł się w środku hali - tam też było najwięcej ofiar, w pobliżu ścian powstały puste przestrzenie. Uwięzieni w gruzach dzwonili z telefonów komórkowych do swych bliskich. Jednak dotarcie do uwięzionych okazało się bardzo trudne. Ekipy ratunkowe wycinały otwory w zawalonym dachu, usiłowały tłoczyć tam ciepłe powietrze. Jednak trzeba było z tego zrezygnować, bo spalinowe nagrzewnice oprócz powietrza tłoczyłyby również trujący dym. Poza tym strażacy obawiali się, że ciepłe powietrze roztopi bryły lodu, na których wspiera się zawalony dach i tak nadwerężona konstrukcja runie.
Przez wiele godzin na początku akcji spod gruzów słychać było dramatyczne krzyki ludzi wołających o pomoc. Około drugiej, trzeciej w nocy krzyki umilkły, karetki przestały jeździć. Słychać było tylko odgłos pił, którymi strażacy walczyli ze stalą. Ostatnią żywą osobę wyciągnięto z ruin w sobotę przed godziną 22.
Wiadomo, że co najmniej ośmiu cudzoziemców zginęło pod gruzami katowickiej hali. Wśród zabitych jest Belg, Niemcy, Czesi, Słowacy i Holender. Rannych zostało 13 obcokrajowców. Ciał czterech ofiar jeszcze nie zidentyfikowano.
Ranne osoby trafiły do szpitali w Katowicach i Sosnowcu, ale też w Dąbrowie Górniczej, Siemianowicach Śląskich i Chorzowie. Najciężej ranni odwożeni byli do szpitali w Katowicach-Murckach, Katowicach-Ochojcu oraz do Szpitala św. Barbary w Sosnowcu.
Wszyscy, którzy obawiają się, że ich bliscy w chwili tragedii byli w MTK, mogą dzwonić po informacje do Centrum Kryzysowego Wojewody Śląskiego: (032) 256 56 01, (032) 207 71 01, (032) 207 79 01. Informacji na temat rannych udzielają także śląskie szpitale, do których przewożeni są poszkodowani. Ratownicy zapewnili opiekę psychologiczną poszkodowanym i ich rodzinom. Dla tych ostatnich, przyjeżdżających na Śląsk z całej Polski, zapewniono bezpłatne noclegi w hotelach na terenie Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie, w pobliżu Stadionu Śląskiego.