Zwolniony z "Rzeczpospolitej" redaktor naczelny Tomasz Wróblewski postanowił ujawnić szczegóły spotkania z Andrzejem Seremetem, do którego doszło przed publikacją tekstu pt. "Trotyl na wraku tupolewa". W ponad 20-minutowej wypowiedzi opublikowanej w internecie opisuje również kulisy powstawania artykułu. W nagraniu retorycznie pyta też: czy zwolnienia dziennikarzy z gazety nie były gestem politycznym?
W ubiegłym tygodniu "Rzeczpospolita" napisała, że na wraku tupolewa prokuratorzy znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła. Jak tłumaczyli śledczy, znalezione ślady mogą oznaczać obecność substancji wysokoenergetycznych, m.in. materiałów wybuchowych. Trzeba jednak poczekać na ekspertyzy biegłych.
W związku z artykułem pracę w dzienniku stracili redaktor naczelny Tomasz Wróblewski, jego zastępca Bartosz Marczuk, szef działu krajowego Mariusz Staniszewski oraz autor informacji Cezary Gmyz.
Tekst był gotowy 29 października. Tomasz Wróblewski opowiada, że przed publikacją zadzwonił do prokuratura generalnego, Andrzeja Seremeta i umówił się na spotkanie.
Na spotkaniu u prokuratora Seremeta jego rzecznik, prokurator Martyniuk, przyznał mi, że nie tyko "Rzeczpospolita" wie o sprawie badań polskich prokuratorów. Myślę, że tak właśnie było - część dziennikarzy drążyła temat, a część - chciała zamieść pod dywan; odrzucali samą myśl, że może to ujrzeć światło dzienne. Historia dziennikarstwa jest pełna przypadków, gdzie polityczny rozsądek bierze górę nad dociekliwością. (...) Już samo zajmowanie się tematem nazywało się oszołomstwem. Muszą państwo osądzić to sami - mówi w dwudziestominutowym nagraniu Wróblewski.
Opisał, jak wyglądało spotkanie z Sremetem: Miałem wrażenie, że Seremet od początku był zdenerwowany - chował twarz w rękach, poprawiał okulary. Otwarcie powiedziałem - mamy informację o śladach materiałów wybuchowych na wraku. Powiedziałem, że przyszedłem sprawdzić, czy istnieje taki temat. Zapewniłem, że zdaję sobie sprawę z rangi tej sytuacji, choć wewnętrznie byłem przekonany, że to bzdura i za chwilę prokurator wszystkiemu zaprzeczy.
Odpowiedź była jednak inna: Seremet powiedział, że mają informację od kilkunastu dni - o wysokoenergetycznych cząsteczkach, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych. Powiedział, że o sprawie poinformował premiera Tuska osobiście. Mówił, głośno myśląc, że może to pozostałości z wojny, że trzeba poczekać na próbki ziemi z okolicy wraku i że potrwa to kilka miesięcy. Ani razu nie zasugerował tego, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie niż materiał wybuchowy - perfumy czy namiot. Dodał jeszcze coś, co było dla mnie istotne; mianowicie, że "wiedzieliśmy, że ta informacja prędzej czy później wycieknie", patrząc na mnie badawczo, i mówiąc: Wiedzieliśmy że część prokuratorów postanowiła szybko pochwalić się odkryciami. Bo to z prokuratury wyszło, prawda? - pytał".
Poszedłem potwierdzić, że prokuratora ma takie informacje, że prokurator spotkał się z premierem Tuskiem w tej sprawie, a przypadkiem zweryfikowałem jeszcze jedną ważną informację - że prokuratorzy, którzy mieli być źródłami Czarka Gmyza - faktycznie puszczali informacje do prasy - mówi Wróblewski.
Były naczelny "Rzeczpospolitej" odnosi się także zachowania wydawcy, który go zwolnił. Czy chodziło o naprawienie wpadki, o zadośćuczynienie dla czytelników czy o gest polityczny? - pyta.
"W trakcie rozmowy z naczelnym "Rzeczpospolitej" Tomaszem Wróblewskim podkreśliłem wyraźnie, że pochodzenie cząstek wysokoenergetycznych, zabezpieczonych podczas badań wraku samolotu Tu-154 M, może być przeróżne" - oświadczył prokurator generalny Andrzej Seremet. Dodał, że czuje się zmanipulowany, bo spodziewał się, że kontrowersyjny artykuł o trotylu na wraku tupolewa zostanie opublikowany razem ze stanowiskiem prokuratury.Interia