Co stało się z 58 tys. kart do głosowania, które miały trafić do wyborców w jednym z najludniejszych hrabstw stanu Floryda ustalają urzędnicy poczty amerykańskiej. A do wyborów pozostało już tylko 6 dni.
Zaginięcie kart po raz kolejny przypomniało wszystkim zamieszanie wyborcze sprzed czterech lat. Spór o liczenie głosów trwał kilka tygodni, a jego rozstrzygnięciem musiał zająć się sam Sąd Najwyższy USA.
Komisja wyborcza w hrabstwie Broward rozesłała 7 i 8 października pocztą 60 tys. kart do głosowania tym wyborcom, którzy 2 listopada mieli być poza miejscem zamieszkania. Część kart dotarła do adresatów, ale setki innych zaczęły telefonicznie alarmować komisję, że wciąż na nie czekają.
Poczta bada sprawę, ale przedstawiciel federalnej inspekcji pocztowej oświadczył, że najpierw trzeba ustalić, czy karty rzeczywiście dotarły do urzędu pocztowego. Jest wysoce nieprawdopodobne, aby 58 tysięcy przesyłek tak po prostu zaginęło - powiedział.
Cztery lata temu w hrabstwie Broward kandydat Demokratów na prezydenta, Albert Gore, zdobył aż 67 procent wszystkich głosów, ale w całej Florydzie, gdzie ogółem głosowało prawie 6 mln osób, przegrał z George'em W. Bushem różnicą zaledwie 537 głosów.