"Dla mnie absolutnie kluczowa jest przyszłość ludzi. Na pewno nie mogą zostać bez wynagrodzenia” – mówił, komentując dzisiejszy protest pracowników Stoczni Gdańskiej, premier Donald Tusk. "Jeżeli właściciel nie zapłaci, stocznia będzie w upadłości, to my na pewno zapłacimy zaległe wynagrodzenia i będziemy szukali miejsc pracy" - zapewnił.
Szef rządu stwierdził, że będzie rozmawiał o stoczni z ministrem skarbu i szefem Agencji Rozwoju Przemysłu. Dodał, że w sytuacji, gdy stocznia jest w prywatnych rękach, państwo nie może przekroczyć pewnych granic pomocy. Ja nie podejmę decyzji, że będziemy dosypywali bez końca pieniądze ukraińskiemu właścicielowi. Przecież ludzie by się za to na mnie w Polsce wściekli - tłumaczył.
Tusk przypomniał też, że przez lata rząd na różne sposoby pomagał stoczni - udzielał jej także pomocy finansowej. Zdaniem premiera już dawno pojawiło się pytanie, na ile można używać pieniędzy polskiego podatnika do ratowania poszczególnych firm i miejsc pracy. Uważam, że nie powinniśmy być więźniami żadnej ortodoksji w tej kwestii. Jeśli można użyć publicznych pieniędzy rozsądnie, tzn. tak, że dzięki temu na dłuższy czas ratujemy miejsca pracy, to warto to robić - ocenił.
Według premiera, obecna kondycja stoczni to efekt wcześniejszych decyzji politycznych, nadzwyczaj silnej pozycji związków zawodowych i właściciela ukraińskiego.