Około 20 tysięcy złotych mogła kosztować wczorajsza akcja ratowników górskich w Bieszczadach, którzy ruszyli na pomoc grupie młodzieży z Wrocławia. Dziś okazuje się, że wbrew informacjom przekazywanym przez instruktorów, młodzi ludzie byli zdani na własne siły.
Akcja ratowania 11 uczestników obozu przetrwania z Wrocławia trwała 7 godzin. Młodzież została bezpiecznie sprowadzona z Bukowego Berda do Mucznego. Jedna osoba - 16-latek z odmrożeniami trafił do szpitala.
Szef bieszczadzkiej grupy GOPR Grzegorz Chudzik niechętnie mówi o kosztach akcji ratowniczej. Przyznaje jednak, że może być to około 20 tysięcy złotych. Na potrzeby ratownictwa narciarskiego wyceniliśmy koszt minimalny jednej godziny pracy ratownika na 25 złotych. Dodatkowo w tej akcji zaangażowane były dwa śmigłowce. Godzina lotu to ok. 5 tysięcy - wylicza Chudzik w rozmowie z dziennikarką RMF FM.
Goprowcy stracili w górach też sprzęt ratowniczy. Wiatr był tak silny, że wyrwał zaczepy od jednej z pulek (rodzaj toboganu) i tą pulkę porwał. Straciliśmy środek transportu o wartości 12 tysięcy złotych - ubolewa szef bieszczadzkich ratowników.
Równolegle z akcją ratowniczą policjanci z Ustrzyk Dolnych ustalali, jak doszło do tak niebezpiecznej sytuacji w górach. Dziś prokurator zdecyduje, czy 22-letni opiekun grupy, który - zgodnie ze scenariuszem szkolenia - zostawił grupę na szlaku, kontaktując się z nimi tylko telefonicznie, nie naraził uczestników na niebezpieczeństwo. Mężczyźnie może grozić od roku do 5 lat więzienia.Cały czas byliśmy informowani przez instruktorów, że są z młodzieżą - mówi dziś szef ratowników. Chudzik podkreśla, że goprowcy nie aprobują takiego zachowania. Ja rozumiem, że ta młodzież mogła przejść jakiś zimowy trening, ale byłem w szoku, jak ta wiadomość dotarła do mnie. Myślałem, że ma wsparcie starszego, doświadczonego instruktora, była pozostawiona sama sobie - mówił nam Grzegorz Chudzik. Jak dodaje, podziwia młodzież, która w tych warunkach mimo wszystko przetrzymała.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Zatrzymany opiekun pochodzi z Dolnego Śląska. Przedstawiciel organizatora wyjazdu w Bieszczady, zostawił grupę na szlaku. Kontaktował się z nią telefonicznie. W poniedziałek rano, po telefonie od jednego z uczestników obozu, wezwał na pomoc GOPR.
Dopiero późnym popołudniem 10 młodych ludzi w wieku od 15 do 19 lat zostało sprowadzonych z gór. Po badaniach okazało się, że tylko jedna osoba wymaga hospitalizacji. Trafiła do szpitala w Ustrzykach Dolnych.
16-letni chłopiec ma powierzchowne odmrożenia, jest wychłodzony i przestraszony, ale nie ma żadnego zagrożenia zdrowia i życia. Lekarze oceniają, że zostanie w szpitalu góra 2-3 dni. Pozostali uczestnicy obozu noc spędzili w hotelu.
Poszkodowana młodzież pochodzi ze szkoły przetrwania we Wrocławiu.