Być albo nie być; Sejm debatuje na samorozwiązaniem. Ale wynik głosowania wydaje się przesądzony. Sejmowa arytmetyka jest po stronie jesiennych wyborów.
Do skrócenia kadencji potrzeba co najmniej 307 głosów. A to raczej niemożliwe. Projektu samorozwiązania Sejmu z pewnością nie poprze SLD, choć istnieją wątpliwości, czy zachowana zostanie dyscyplina klubowa. Aby projekt udało się zatwierdzić, wszystkie pozostałe partie solidarnie musiałyby głosować „za”. Nie ma jednak takiej jedności – przeciw jest Unia Pracy, posłowie skupieni wokół Romana Jagielińskiego, a także posłowie niezrzeszeni, dla których dalsze funkcjonowanie tego Sejmu to często polityczne „być albo nie być”.
Wbrew pozorom, wcześniejszymi wyborami nie jest też zbytnio zainteresowana opozycja, ponieważ kampanię dotychczas rozpoczęło tylko PiS.
A pobudki są bardzo przyziemne. Wszak nie łatwo rozstać się przywilejami. Trudno podjąć decyzję, która zaważy na dochodach przez kilka najbliższych miesięcy. Samorozwiązanie to brak kilku poselskich pensji w wysokości 12 tys. złotych i 10 tys. na utrzymanie biur. A to kwoty nie do pogardzenia. Do tego trzeba jeszcze pospłacać kredyty zaciągnięte w sejmowej kasie na preferencyjnych warunkach. Po co więc sobie utrudniać życie….