W Warszawie ruszył proces pięciorga oskarżonych o napad i pobicie rok temu dzieci rosyjskich dyplomatów. Sprawa wywołała poważne spęcia na linii Warszawa-Moskwa.
W lipcu na Mokotowie 15-, 17-letni chłopcy zostali pobici - według ich relacji - przez kilkunastu chuliganów. Skradziono im telefony i pieniądze. Podejrzanych zatrzymano już w kilka dni potem.
Pierwszy z oskarżonych Paweł B. przyznał się do pobicia jednego z pokrzywdzonych, ale zaprzeczył, by cokolwiek mu skradł. Twierdził, że grupa pijanych ludzi rozrabiała w parku i wrzucała parkowe ławki do sadzawki. Wywiązała się bójka. Dodał, że wiedział, iż ich ofiary nie są Polakami.
Po napaści rosyjskie MSZ poinformowało, że "oczekuje od polskiej strony oficjalnych przeprosin". Zdaniem przedstawiciela rosyjskiego MSZ, "incydent w Warszawie nie był przypadkowy i świadczy o istnieniu w Polsce antyrosyjskiego nastawienia".
Polskie MSZ przekazało wtedy ambasadzie Rosji notę, w której wyraziło "szczere ubolewanie wobec zaistniałej sytuacji". Kilka dni później w Rosji "nieznani sprawcy" pobili w pobliżu polskiej ambasady polskich dyplomatów i dziennikarza.