Ministrowie gabinetu premiera Leszka Millera dyskutowali dziś w podwarszawskim Klarysewie nad projektem budżetu na przyszły rok. Największy problem stanowią planowane wydatki. Rząd musi wywiązać się z obietnic podwyżek dla budżetówki, emerytów i rencistów - zwłaszcza że zbliżają się wybory. Ale aby dać, trzeba będzie zabrać. Komu i ile - wciąż nie wiadomo.
Wicepremier, minister finansów Grzegorz Kołodko zapowiada 3,5-procentowy wzrost gospodarczy. To jedyne co mówi wprost, poza tym wyraża się o budżecie bardzo enigmatycznie: Jest to budżet stabilizacji i rozwoju, przyspieszenia tempa wzrostu, walki z przestępczością oraz inwestowania w kapitał ludzki, zwłaszcza chodzi o edukację i kulturę.
Można z tego wnioskować, że resorty: pracy, sprawiedliwości, edukacji i kultury nie stracą w przyszłym roku. Z dłuższych rozmów z ministrami: rolnictwa, zdrowia, integracji europejskiej można natomiast wnioskować, że budżety tych resortów mogą zostać zmniejszone.
Takie zmniejsznie funduszy niektórych ministerstw może potwierdzać nieoficjalne informacje, do których dotarła reporterka RMF. Według nich deficyt budżetowy ma zostać zmniejszony w przyszłym roku do 38 mld zł.
Losy budżetu ważą się już bardzo długo, a nawet za długo. Projekt prawdopodobnie nie trafi w wymaganym terminie do konsultacji w Komisji Trójstronnej, która z budżetem powinna się zapoznać co najmniej 20 dni wcześniej niż Sejm. Ten z kolei czeka na projekt tylko do 30 września.
Na to, by jutro projekt trafił w ręce związkowców - szans niewiele. Świadczy to o dużej niefrasobliwości gabinetu Leszka Millera - uważa rzecznik Solidarności Kajus Augustyniak: Rząd po raz kolejny udowodnił, że tak naprawdę jest mało operatywny i mało wydajny.
Buntują się także organizacje pracodawców. To, iż znane są już wskaźniki zawarte w projekcie, rządu nie usprawiedliwia. Nie można bowiem opiniować budżetu na podstawie jego fragmentów.
foto Archiwum RMF
21:35