Raport o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych najpierw dotrze do prezydenta i premiera, potem go ewentualnie poznamy. RMF FM już ujawnia kulisy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Około 200 oficerów i pracowników wojskowych służb specjalnych przyszło rano przed siedzibę byłych WSI w Warszawie. Ci, których nie wpuszczono do pracy, zdradzili nam tajemnice weryfikacji w wersji PiS. Nasz reporter rozmawiał m.in. z pracownicą tajnej kartoteki ewidencji operacyjnej.
Kobieta twierdzi, że ludziom likwidatora WSI Antoniego Macierewicza chodziło tylko o nazwiska współpracowników służb ze świata mediów i biznesu. Wg niej, nic innego ich nie interesowało: Wertowali wszystkie teczki tajnych współpracowników. Przyszli z wytyczonym celem – zrobić listę. Listę widziałam, są na niej zaznaczeni dziennikarze. Widziałam dwóch i około 20 osób, które są prezesami firm z jakichś tam spółek handlowych - mówi. Rzecznik likwidatora i sam Antoni Macierewicz w ostatnich dniach zaprzeczali, by istniała taka lista. Dziś rzecznik nic na ten temat nie mówi, bo sprawa jest tajna. Posłuchaj relacji Przemyslawa Marca:
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Byli oficerowi i cywilni pracownicy WSI zaczynają mówić, bo jak tłumaczą, czują się zaszczuci; twierdzą, że zrobiono z nich zdrajców i wrogów państwa. A jeszcze dwa miesiące temu niektórzy z nich dostali medale za „zasługi dla obronności”. Teraz z dnia na dzień stracili pracę.
Władze twierdzą jednak, że wojskowi, którzy nie przeszli weryfikacji do nowych służb wywiadu i kontrwywiadu pozostaną w armii. Koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Wassermann potwierdza to, o czym mówiliśmy w „Faktach” kilka tygodni temu.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Ze Zbigniewem Wassermannem rozmawiał Marek Balawajder. Weryfikacji do nowych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego nie przeszło dotąd około 2000 osób.
Gdyby taka lista faktycznie była sporządzana i gdyby dostała się w ręce polityków partii rządzącej, to zagrożone może być bezpieczeństwo obecnej agentury - taki politycy opozycji z sejmowej komisji do spraw służb specjalnych komentują informacje zdobyte przez RMF FM.
Zdaniem polityków SLD i PO taka lista w rękach polityków to bomba z opóźnionym zapłonem, bo wcześniej czy później wycieknie na zewnątrz. Janusz Zemke z SLD uważa, że to niebezpieczne dla działających agentów. Do tego jak powiedział, pod znakiem zapytania staje nabór współpracowników w przyszłości: Bo po co pomagać, jak za chwilę ktoś dla jakichś doraźnych celów politycznych może te nazwiska upublicznić. Takiego niekontrolowanego ujawnienia obawia się Paweł Graś z PO. Choć według niego rzekoma lista może spełnić jeszcze jedną rolę, nawet gdy pozostanie tajna: Będzie służyła do straszenia czarnym ludem, do takiego uzasadniania różnych swoich podejrzeń, a przede wszystkim do maskowania nieudolności. Będą nią wymachiwać, będą przecieki do mediów, a żadne konkrety się nie pojawią.
Przynajmniej przez najbliższe dwa lata negatywnie zweryfikowani oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych pozostaną w rezerwie ministra obrony narodowej i będą otrzymywać pensję. Co dalej? Czy mogliby służyć pomocą innym służbom?
Rosja nie potrzebuje instruktorów dla swoich służb specjalnych, dlatego myślę, że rosyjskie służby specjalne raczej nie wezmą ich do pracy. Ale z drugiej strony, ci ludzie mogą być wykorzystani inaczej. Jeśli dobrze pamiętam, wszystkie skandale wokół polskiego wywiadu wojskowego odbywały się na tle handlu bronią. Tutaj dla tych ludzi otwierają się dosyć szerokie perspektywy, gdyż na świecie istnieje dużo chwiejnych reżimów, dostatecznie dużo firm, które zajmują się handlem bronią i obawiam się, że ci ludzie znajdą zajęcie raczej właśnie w tej sferze niż w oficjalnych służbach specjalnych - powiedział radiu RMF FM Andriej Soldatow, szef rosyjskiego portalu agentura.ru.