Gdyby Dominika została prawidłowo zdiagnozowana, prawdopodobnie uszkodzenie serca i wątroby można byłoby u niej wykryć kilka dni wcześniej - to wniosek po prokuratorskim przesłuchaniu lekarzy z łódzkiego szpitala dziecięcego przy ul. Spornej. "Lekarze wyrazili przy tym pogląd, że dziewczynkę najprawdopodobniej dałoby się uratować, gdyby trafiła do szpitala kilka godzin wcześniej" - podkreślił rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania.
Prokuratorzy prowadzący śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci 2,5-letniej dziewczynki przesłuchali czterech lekarzy ze szpitala im. Konopnickiej w Łodzi. Zeznania złożyli anestezjolodzy, którzy zajmowali się dzieckiem, pediatra oraz ordynator oddziału intensywnej opieki medycznej. Z ich zeznań wynika, że dziewczynka trafiła do szpitala w stanie, który oceniono jako "skrajnie ciężki". Stwierdzono u dziecka bardzo silny obrzęk mózgu, uszkodzenie serca i wątroby - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania.
Lekarze wyjaśnili, że zastosowano leczenie antybakteryjne, przeciwwirusowe i podano m.in. leki zmniejszające obrzęk mózgu. Niemniej w ocenie lekarzy nie było szans na uratowanie życia dziecka, głównie ze względu na bardzo silny obrzęk mózgu - zaznaczył prokurator. Dodał, że lekarze wyrazili przekonanie, że gdyby dziecko trafiło do szpitala kilka godzin wcześniej, prawdopodobnie udałoby się dziewczynkę uratować.
Zdaniem lekarzy uszkodzenie serca i wątroby dziecka było efektem pogarszania się stanu dziecka. W ich ocenie tego typu dolegliwości przy prawidłowej diagnostyce można było rozpoznać nawet na kilka dni wcześniej. To są zeznania lekarzy, którzy zajmowali się dzieckiem. Będą one przedmiotem szczegółowej oceny przez biegłego, który w tej sprawie zostanie powołany i będzie analizował prawidłowość działań służb medycznych na poszczególnych etapach - wyjaśnił prokurator.
Na razie prokuratura nie wypowiada się, czy ktoś w tej sprawie usłyszy zarzuty. Analizujemy procedury, stan zdrowia dziecka, podjęte działania. Musimy wszystko to wnikliwie ocenić - zaznaczył Kopania. Za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka grozi kara do pięciu lat więzienia.
Prokuratura przesłuchała już w sprawie śmierci 2,5-latki prawie 20 osób. Wśród nich byli m.in. rodzice dziewczynki, właściciele ambulatorium nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej w Skierniewicach, lekarz, który pełnił dyżur krytycznej nocy oraz drugi lekarz, który wcześniej badał dziecko. Przesłuchano także pracowników Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego (WSRM) w Łodzi, w tym dyspozytora, który nie wysłał karetki po pierwszej rozmowie z matką dziecka oraz ratowników medycznych udzielających pomocy dziewczynce.
Z ustaleń prokuratury wynika, że w ambulatorium nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej w Skierniewicach, do którego zgłaszali się o pomoc rodzice dziewczynki, zamiast - jak przewiduje kontrakt z NFZ - trzech lekarzy, dyżurował tylko jeden.
Współwłaściciele ambulatorium przyznali, że do obowiązków należą też wizyty u pacjenta, jeżeli nie może on dotrzeć do placówki, a jeżeli lekarz uzna, że wymaga on leczenia szpitalnego, jego obowiązkiem jest przewiezienie pacjenta do szpitala. Natomiast - jak twierdzą - lekarze nie mają przy sobie odpowiedniego sprzętu do ratowania życia.
Według prokuratury właściciele ambulatorium podkreślają, że w każdym przypadku decyzję co do wizyty podejmuje dyżurujący lekarz. W ich ocenie w tym przypadku była to decyzja lekarza, który rozmawiał z matką dziewczynki.
Podczas przesłuchania lekarz, który krytycznej nocy pełnił dyżur w placówce, uchylił się od odpowiedzi na pytania, dotyczące szczegółów rozmowy z matką dziecka i zaleceń, jakie przekazał. W przypadku przesłuchania przedstawicieli WSRM w Łodzi "są pewne rozbieżności", ale wynika z nich, że dyspozytor postąpił prawidłowo, czego poparciem mają być - w ich ocenie - wytyczne NFZ.
Dziecko chorowało od końca stycznia i przyjmowało antybiotyki. Jego rodzice zeznali, że dzień wcześniej byli w poradni świadczącej nocną i świąteczną pomoc medyczną i opisali lekarzowi, iż córka ma drgawki, że przeszła diagnostykę w tym zakresie. Twierdzą, że lekarz rozpoznał jedynie przeziębienie i nie zapoznawał się z dokumentacją medyczną, nie widział podstaw do hospitalizacji.
Według prokuratury przeprowadzona sekcja zwłok dziewczynki nie wyjaśniła na razie przyczyny zgonu dziecka. Biegły stwierdził obrzęk mózgu, ale nie ustalono, dlaczego do niego doszło. Konieczne będzie przeprowadzenie badań histopatologicznych, zlecone zostaną także badania toksykologiczne. Według śledczych określenie przyczyn zgonu dziecka może potrwać kilka tygodni.
W śledztwie zabezpieczono m.in. nagrania rozmów prowadzonych przez matkę dziecka z WSRM w Łodzi oraz dokumentację medyczną.
Kontrolę po śmierci dziewczynki na zlecenie Ministerstwa Zdrowia przeprowadza wojewoda łódzki. Rrzeczniczka praw pacjenta wszczęła postępowanie wyjaśniające. Postępowanie ws. odpowiedzialności zawodowej lekarzy prowadzi Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie.