W środę w prokuraturze w Łodzi ma zostać przesłuchany 34-letni motorniczy. Mężczyzna po pijanemu spowodował wypadek, w którym zginęły dwie osoby. Śledczy tłumaczą, że chcą się dobrze przygotować do rozmowy z nim. "Potrzebny jest czas na analizę zebranych dowodów, przeanalizowanie zapisu monitoringu. To bardzo ważne, bo relacje świadków są różne" - mówią.
Na razie wiadomo, że w poniedziałek przed pracą, motorniczy miał przy sobie trzy małe butelki z nalewką, a do tego cztery puszki piwa. Alkohol kupował dwa razy w sklepie w pobliżu pętli tramwajowej w Łodzi. W czasie jazdy zdążył prawie opróżnić dwie butelki z alkoholem. Doniesienia o tym, że mężczyzna mógł pić w pracy pojawiły się już w poniedziałek, wkrótce po tragicznym wypadku. Wiele wskazuje na to, że 34-latek przyszedł do pracy trzeźwy.
Prowadzony przez mężczyznę tramwaj nie zatrzymał się na przystanku i wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Na przejściu dla pieszych potrącił trzy kobiety. Dwie z nich zginęły na miejscu, trzecia w stanie ciężkim została przewieziona do szpitala. Tramwaj uderzył także w jadącego prawidłowo opla, którego kierowca również trafił do szpitala.
Po wypadku motorniczy zatrzymał skład dopiero po przejechaniu kilkudziesięciu metrów. Zmusili go do tego pasażerowie. Badanie alkomatem tuż po wypadku wykazało, że miał 1,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Za spowodowanie po pijanemu śmiertelnego wypadku grozi kara do 12 lat więzienia.
Śledczy podkreślają, że muszą też ustalić, czy na przejściu dla pieszych było więcej osób. Jeśli tak, to mężczyzna może usłyszeć zarzut bezpośredniego stworzenia zagrożenia katastrofy w ruchu lądowym. Może mu wtedy grozić do 15 lat więzienia.
(ug)