Warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie oświadczeń majątkowych byłego wiceszefa ministerstwa transportu Tadeusza Jarmuziewicza - dowiedział się reporter RMF FM Roman Osica. Zawiadomienie w tej sprawie złożył szef CBA Paweł Wojtunik. Były wiceminister został odwołany w ubiegły poniedziałek.
Chodzi o akcje spółki Fart. To firma Tadeusza Jarmuziewicza, która od kilku lat jest w likwidacji. Okazuje się, że w oświadczeniu majątkowym były wiceminister wpisał, że posiada ponad połowę akcji tej spółki, a prawo zezwala jedynie na 10 procent.
Śledczy prześwietlą oświadczenia Jarmuziewicza z lat 2011-2012.
W ostatnim czasie głośno było o wpadkach Tadeusza Jarmuziewicza. W połowie maja dziennikarka RMF FM Agnieszka Burzyńska dotarła do notatki ws. nieformalnego spotkania wiceministra z przedstawicielami firmy budującej odcinek autostrady A1. "Dziwne" zachowanie Jarmuziewicza opisali szczegółowo pracownicy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Wiceminister na spotkaniu w restauracji rozmawiał na temat budowy odcinka Świerklany - Gorzyczki z przedstawicielami inwestora, czyli firmy Alpine Bau, i lokalnymi władzami. Problem tkwi w tym, że pracownicy ministerstwa mieli zakaz spotkań z firmami wykonującymi inwestycje bez udziału przedstawicieli GDDKiA. Chodziło o to, by nie osłabiać pozycji ministerstwa w razie ewentualnych procesów sądowych.
Również wiceminister Jarmuziewicz był odpowiedzialny za wpadkę resortu z ADR-ami, czyli zaświadczeniami dla kierowców uprawniającymi do przewozu materiałów niebezpiecznych. Zamieszanie rozpoczęło się na początku roku. Od 1 stycznia obowiązują bowiem nowe blankiety, ale resort ogłosił przetarg na ich produkcję dopiero 31 grudnia. Później okazało się z kolei, że w budżecie nie zabezpieczono pieniędzy na ten cel. Niedawno wyszło zaś na jaw, że w niektórych urzędach wojewódzkich ADR-ów może wkrótce znowu zabraknąć.
Jarmuziewicz, pytany przez RMF FM w połowie maja o chaos wokół ADR-ów, przyznał, że rozporządzenia ws. przetargu zostały wydane z opóźnieniem, ale żadnego problemu nie dostrzegał. Spóźnione rozporządzenia, które dotyczą raczej firm dużych niż małych, gdzie jest zawsze większa liczba kierowców, którzy są uprawnieni do wożenia towarów niebezpiecznych i niewydanie na czas... To kłopot, owszem, biję się w piersi, ale nie spowodowało to żadnego wydarzenia gospodarczego, które skutkowałoby tym, że się nie odbył jakiś przewóz - twierdził wiceminister. Dodał też, że nie zauważył, by ktoś składał w tej sprawie zażalenie.
Fakty były jednak takie, że z powodu błędu urzędników ponad 2 tysiące kierowców przez ponad dwa miesiące nie mogło pracować. Stracili nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Na konto Jarmuziewicza należy zapisać również skandal z wdrażaniem nowego systemu egzaminów na prawo jazdy. Zawiódł elektroniczny system przekazywania dokumentów, a kandydaci na kierowców, by przystąpić do egzaminu, musieli jeździli nawet po kilkaset kilometrów.