Donald Tusk podjął decyzję o zdymisjonowaniu Tadeusza Jarmuziewicza. "Wiceminister transportu wróci do pracy poselskiej" - ogłosił szef rządu. Sam zainteresowany, który od 17 maja był na urlopie, twierdzi, że o swoim odwołaniu dowiedział się z mediów. "Czuję się spełnionym politykiem, który ma czyste sumienie i wiele zrobił. Uważam, że dobrze wykonywałem swoją funkcję" - podkreślił.
Kilka dni temu informowaliśmy, że jeszcze w tym tygodniu miały zakończyć się kontrole w departamentach podległych wiceministrowi. Kontrola w departamencie transportu drogowego jeszcze trwa, jeszcze się nie zakończyła. Myślę, że w tym tygodniu będą wnioski pokontrolne i wtedy będziemy w stanie podejmować decyzje. Tam jest trochę zastrzeżeń, ale myślę, że przede wszystkim musimy sobie to wyjaśnić - mówił reporterowi RMF FM Krzysztofowi Zasadzie minister Sławomir Nowak.
Najwyraźniej wyniki kontroli nie były dla Jarmuziewicza pomyślne. Decyzja zapadła, w poniedziałek podpiszę dokumenty. Wiceminister Jarmuziewicz wróci do pracy poselskiej - ogłosił dzisiaj premier Donald Tusk.
Sam Jarmuziewicz powiedział Polskiej Agencji Prasowej, że słyszał w mediach komunikat dotyczący decyzji premiera, ale - jak stwierdził - nikt z nim w tej sprawie nie rozmawiał. Zapytany, czy nie czuje się nieswojo, że dowiaduje się o swojej dymisji z mediów, odparł jedynie: Następne pytanie proszę.Wiceminister zapewnił, że decyzję premiera przyjmuje z "absolutną pokorą" i nie odbiera jej jako kary. Premier powołuje, premier odwołuje. On decyduje o kształcie gabinetu. Taką ma koncepcję, tak chce mieć poskładany rząd i tyle - skomentował. Dodał, że nie ma w związku z tą decyzją żadnych pretensji.
Czuję się spełnionym politykiem, który ma czyste sumienie i wiele zrobił. Uważam, że dobrze wykonywałem swoją funkcję - zaznaczył.
Jarmuziewicz przyznał również, że obecnie pozostanie mu praca w ławach poselskich, ale - jak stwierdził - "można się w nich bardzo spełniać". Wiem, co mówię, szesnaście lat jestem posłem. I nie spuszczę głowy, jeżeli chodzi o moje doświadczenie - skwitował.
W ostatnim czasie głośno było o wpadkach Tadeusza Jarmuziewicza. W połowie maja dziennikarka RMF FM Agnieszka Burzyńska dotarła do notatki ws. nieformalnego spotkania wiceministra z przedstawicielami firmy budującej odcinek autostrady A1. "Dziwne" zachowanie Jarmuziewicza opisali szczegółowo pracownicy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.Wiceminister na spotkaniu w restauracji rozmawiał na temat budowy odcinka Świerklany - Gorzyczki z przedstawicielami inwestora, czyli firmy Alpine Bau, i lokalnymi władzami. Problem tkwi w tym, że pracownicy ministerstwa mieli zakaz spotkań z firmami wykonującymi inwestycje bez udziału przedstawicieli GDDKiA. Chodziło o to, by nie osłabiać pozycji ministerstwa w razie ewentualnych procesów sądowych.
Również wiceminister Jarmuziewicz był odpowiedzialny za wpadkę resortu z ADR-ami, czyli zaświadczeniami dla kierowców uprawniającymi do przewozu materiałów niebezpiecznych. Zamieszanie rozpoczęło się na początku roku. Od 1 stycznia obowiązują bowiem nowe blankiety, ale resort ogłosił przetarg na ich produkcję dopiero 31 grudnia. Później okazało się z kolei, że w budżecie nie zabezpieczono pieniędzy na ten cel. Niedawno wyszło zaś na jaw, że w niektórych urzędach wojewódzkich ADR-ów może wkrótce znowu zabraknąć.
Jarmuziewicz, pytany przez RMF FM w połowie maja o chaos wokół ADR-ów, przyznał, że rozporządzenia ws. przetargu zostały wydane z opóźnieniem, ale żadnego problemu nie dostrzegał. Spóźnione rozporządzenia, które dotyczą raczej firm dużych niż małych, gdzie jest zawsze większa liczba kierowców, którzy są uprawnieni do wożenia towarów niebezpiecznych i niewydanie na czas... To kłopot, owszem, biję się w piersi, ale nie spowodowało to żadnego wydarzenia gospodarczego, które skutkowałoby tym, że się nie odbył jakiś przewóz - twierdził wiceminister. Dodał też, że nie zauważył, by ktoś składał w tej sprawie zażalenie.
Fakty były jednak takie, że z powodu błędu urzędników ponad 2 tysiące kierowców przez ponad dwa miesiące nie mogło pracować. Stracili nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Na konto Jarmuziewicza należy zapisać również skandal z wdrażaniem nowego systemu egzaminów na prawo jazdy. Zawiódł elektroniczny system przekazywania dokumentów, a kandydaci na kierowców, by przystąpić do egzaminu, musieli jeździli nawet po kilkaset kilometrów.