Szczyt bliskowschodni w Warszawie miał być elementem wychodzenia z wizerunkowego kryzysu w relacjach z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi po nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej - dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM. Propozycja zorganizowania konferencji padła w rozmowach pomiędzy amerykańskim Departamentem Stanu a polskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, kiedy wycofanie się z kontrowersyjnych przepisów było przesądzone. Tylko w RMF FM ujawniamy kulisy organizacji tego wydarzenia.
Szczyt miał przede wszystkim służyć polityce wewnętrznej. Szef polskiej dyplomacji Jacek Czaputowicz był przekonany, że organizacja takiego wydarzenia w Warszawie pomoże odbudować nadszarpnięte relacje ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem.
Te zapewnienia o "sukcesie na wyciągnięcie ręki" - według informatorów naszego reportera Patryka Michalskiego - miały przekonać prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego do wydania politycznej zgody na organizację wydarzenia.
Jeden ze współpracowników Andrzeja Dudy wprost mówi RMF FM, że "szczyt okazał się całkowitą porażką, polska dyplomacja właściwie nie działa". Polityk powtarza żarty, które krążyły w mediach społecznościowych, że "trzeba być mistrzem, żeby w samym czasie skłócić się z Izraelem i Iranem". Zapewnia, że Pałac Prezydencki od początku był sceptyczny wobec konferencji, dlatego rola Andrzeja Dudy była mocno ograniczona. Nie zmienia to jednak faktu, że głowa państwa również odpowiada za kreowanie polityki zagranicznej.
Inny ważny polityk PiS dodaje, że szef MSZ Jacek Czaputowicz przed szczytem nie odwiedził żadnego kraju bliskowschodniego, a agenda nie była znana do ostatniej chwili. Jeden z posłów PiS żartuje, że wielu parlamentarzystów nie byłoby nawet w stanie wymienić krajów Bliskiego Wschodu. Nikt w PiS-ie nie bierze pełni odpowiedzialności za politykę zagraniczną, bo prezes Kaczyński lekceważy sprawy zagraniczne, uważa, że nimi nie wygrywa się wyborów, że ktokolwiek może być szefem MSZ - dodaje.
Tak przedmiotowe podejście do dyplomacji doprowadziło do tego, że polska polityka zagraniczna nie pomogła nawet w budowaniu polityki wewnętrznej. Organizując konferencję w takim chaosie, myśląc przede wszystkim o sukcesie na użytek polski, nikt nie przewidział, że wypowiedzi premiera Izraela Benjamina Netanjahu na jej marginesie, mogą wywołać kolejny poważny kryzys.
Podczas pobytu w Warszawie premier Izraela Benjamin Netanjahu został poproszony o odniesienie się do sytuacji, iż w Polsce można nadal wnosić pozwy cywilne przeciwko ludziom, którzy oskarżają naród polski o udział w zbrodniach wojennych i to mimo faktu, iż Polska ostatecznie wycofała się z kontrowersyjnego zapisu w ustawie o IPN.
Polacy współpracowali z nazistami i nie znam nikogo, kto kiedykolwiek był sądzony za takie oświadczenie - miał powiedzieć Netanjahu.
Wiele kontrowersji wywołały także słowa sekretarza stanu USA Mike'a Pompeo, który "zachęcał polskich kolegów", by "wprowadzili prawo pozwalające na zwrot majątków tym, którzy je stracili podczas Holokaustu". Powołał się także na "bohaterstwo" Franka Bleichmana, byłego pracownika Urzędu Bezpieczeństwa, podejrzanego w pewnym momencie o popełnienie przestępstw stalinowskich.