Polska domaga się wyjaśnień od władz kanadyjskich w sprawie Polaka, który zmarł na lotnisku w Vancouver po użyciu przez policję elektrycznego paralizatora - powiedział rzecznik MSZ Robert Szaniawski.
We wtorek kanadyjska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie tego wypadku. Dwa tygodnie temu policja na kanadyjskim lotnisku zastosowała elektryczny paralizator, by obezwładnić pobudzonego i agresywnego Polaka.
Według policji mężczyzna krzyczał, rzucał krzesłami i rozbił o podłogę komputer. Świadkowie twierdzą, że funkcjonariusze czterokrotnie użyli paralizatora. Policja utrzymuje, że tylko dwa razy. 40-letni Robert D. z Pieszyc w województwie dolnośląskim mówił tylko po polsku i po raz pierwszy w życiu leciał samolotem. Zamierzał wyemigrować do Kanady, gdzie mieszka część jego rodziny.
Tego samego dnia, gdy użyto paralizatora wobec Polaka, w Montrealu policja użyła tej samej broni, by obezwładnić pijanego kierowcę. 39-letni mężczyzna zmarł w dwa dni później na atak serca. W następstwie obu tych wydarzeń Amnesty International w Kanadzie ponowiła apel o wprowadzenie moratorium na stosowanie taserów.