Aleksandra Dzik i Jacek Teler wrócili do kraju z tragicznej wyprawy na Nanga Parbat w Himalajach. Otarli się o śmieć - kiedy zakładali w górach drugi obóz, islamiści zaatakowali bazę ich wyprawy. Zginęło wtedy 11 osób. "Tam zginęli chorzy. To czyni tę zbrodnię jeszcze bardziej odrażającą" - mówiła po powrocie do kraju Aleksandra Dzik. "Gdybym to ja była akurat chora albo sprowadzała kogoś chorego, to myślę, że płeć nie miałaby znaczenia. Rozstrzelaliby wszystkich" - dodawała. "W górach ileś razy otarłem się o śmierć, identyfikowałem kolegów, ale to jest śmierć bardzo irracjonalna" - podkreślał natomiast Jacek Teler.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Aleksandra Dzik: Pod Nanga Parbat zginęli ludzie chorzy. To czyni tę zbrodnię jeszcze bardziej odrażającą

Mariusz Piekarski: Wróciła pani stamtąd z takim przekonaniem: "Gdybyśmy nie poszli w górę, moglibyśmy nie wrócić"?

Aleksandra Dzik: Tak. Jakby śmierć przeszła obok... To była kwestia szczęścia. Gdybym to ja była akurat chora albo sprowadzała kogoś chorego, to myślę, że w przypadku takiego ataku nie miałoby znaczenia, że ktoś jest kobietą czy mężczyzną. Po prostu rozstrzelaliby wszystkich. Gdyby nie było postawionego obozu drugiego, to mogłoby zginąć znacznie więcej osób.

Ci, którzy zginęli, mieli pecha, bo nie mogli pójść dalej?

Tak. To też czyni tę zbrodnię jeszcze bardziej odrażającą, bo to były osoby chore. To był Słowak, który miał początki obrzęku mózgu, i osoby, które poświęciły swoją szansę na aklimatyzację, które sprowadziły go na dół, kierownik tej wyprawy i drugi Słowak. To był nasz Ernest (Litwin Ernest Markaistis - przyp. red.), który postanowił wyleczyć do końca kłopoty żołądkowe i następnego dnia wybierał się do góry. To były osoby, które dopiero co przyjechały i zaczynały pierwsze wyjście aklimatyzacyjne.

Wiecie, co tam się stało i jak to wyglądało? To była egzekucja?

Prawdopodobnie obóz był obserwowany - na to wskazuje fakt, że część spośród namiotów, zwłaszcza tych położonych dalej od kuchni, w ogóle nie była otwarta. A jednocześnie na przykład namiot Ernesta był stosunkowo daleko. Prawdopodobnie oni czekali na zboczach gór, a tam mogli dostać się jedynie z pomocą lokalnych ludzi. Wiedzieli, ile osób znajduje się w bazie, wiedzieli, że tam nie ma pięćdziesięciu osób, które mogłyby stawiać opór, więc ofiary mogłyby być też po stronie islamistów.

Ta osoba ze Słowacji, która była chora, najprawdopodobniej odmówiła wyjścia, źle się czuła, oni wyskoczyli i zażądali wyjścia... Chory nie był w stanie i prawdopodobnie zginął od strzałów przez namiot.

Nasz Ernest, wszystko na to wskazuje, walczył - nie został związany, zginął przed namiotem. Pozostałe osoby zostały związane, ustawione w szeregu na środku i rozstrzelane.

Jacek Teler: To jest śmierć bardzo irracjonalna

Mariusz Piekarski: Wiecie, jak to wyglądało? To faktycznie była egzekucja?

Jacek Teler: Ci ludzie byli pętani i rozstrzeliwani. Część z nas musiała potem - szczęśliwie nie Polacy - identyfikować tych kolegów. Byli w strasznym stanie.

W górach ileś tam razy o śmierć się otarłem, byłem parę razy w lawinie, identyfikowałem kolegów, natomiast to jest śmierć bardzo irracjonalna...

Pan próbuje sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? To był przekaz: "To są nasze góry, nie przyjeżdżajcie tu, zostawcie to miejsce"?

Jeżdżę do Pakistanu od wielu lat. Szesnaście miesięcy życia spędziłem tam na piętnastu wyprawach, trekkingach itp. Jedno z piękniejszych miejsc i jedno z takich miejsc, które budzą nadzieję. Sposób patrzenia, sposób myślenia...

Jedno z pierwszych miejsc, gdzie zaczęto robić zamachy, to było Lahaur (miasto we wschodnim Pakistanie - przyp. red.). Dlaczego? Bo tam ludzie najmniej popierają talibów.

Nie znam logiki myślenia tych ludzi, nie wiem, dlaczego zaatakowali nas. Być może dlatego, że byliśmy dużą grupą, łatwo dostępną. Ktoś mnie pytał, czy grupa pod Broad Peakiem czy pod K2 mogła być takim celem. Tam trzeba iść ze specjalistycznym sprzętem siedem dni przez lodowiec, do tego przejść kilka posterunków wojskowych, bo to jest teren niedaleko granicy z Indiami, ten punkt zapalny w Pakistanie.

Dlaczego tu, a nie gdzie indziej? Bardzo trudno na to pytanie odpowiedzieć. To ugrupowanie - nie chcę nazywać ich talibami, bo to jest bardziej skomplikowane w Pakistanie - wyraźnie się opowiedziało: nie chce tam turystów. Dlaczego? Po pierwsze, bo turystyka jest ważną gałęzią życia północnych terenów Pakistanu, ludzie pracują przy wyprawach, żyją z tego - mówię o kucharzach, tragarzach. Po drugie, bo to godzi w prestiż Pakistanu.