"Generał był tak barwną postacią, że łatwiej byłoby nam osadzić go w realiach wieku XVII czy XVIII niż w tak kolorowych, postheroicznych czasach, w jakich żyjemy obecnie" - tak Andrzej Wojtas, redaktor naczelny magazynu "Komandos", opisuje w rozmowie z Bogdanem Zalewskim gen. Sławomira Petelickiego.
Mija rok od zagadkowej samobójczej śmierci Sławomira Petelickiego - w PRL-u oficera wywiadu SB, a w III RP - twórcy jednostki specjalnej GROM. Generał zmarł w wyniku rany postrzałowej. Żona Agnieszka odkryła jego ciało w sobotę 16 czerwca 2012 roku około godziny 18:05 w podziemnym garażu w budynku przy ulicy Tagore w Warszawie, w apartamentowcu na Mokotowie, gdzie oboje mieszkali. Na miejscu tragedii znaleziono należący do Petelickiego pistolet Heckler & Koch oraz łuskę od naboju (kaliber 9 mm,) a także rdzeń pocisku.
6 czerwca 2013 roku warszawska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie śmierci generała. Śledczy nie stwierdzili cech przestępstwa. Według biegłych, generał mógł przeżywać kryzys psychologiczny, a samobójcza śmierć najprawdopodobniej nie była szczegółowo zaplanowana. Rodzina i znajomi zeznali jednak, że nie zauważyli w zachowaniu Petelickiego jakichś niepokojących objawów.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Bogdan Zalewski: Przede mną książka "Droga wojownika. Opowieści o twórcy GROM-u generale Sławomirze Petelickim", a obok mnie w studiu RMF FM na Kopcu Kościuszki pan Andrzej Wojtas, szef Militarnego Magazynu Specjalnego "Komandos" i jednocześnie - można powiedzieć - spiritus movens tego przedsięwzięcia. We wstępie do książki określił pan swoją rolę mianem "spinacza". Co pan "spiął" w tej antologii tekstów?
Andrzej Wojtas: "Spiąłem" wypowiedzi kilkudziesięciu ludzi wspominających generała Petelickiego, dlatego że koncept książki narodził się kilka dni po jego tragicznej śmierci.
Rozmawiamy dokładnie rok po śmierci generała. W jakich okolicznościach pan się dowiedział o tym tragicznym zdarzeniu?
Dostałem tę informację wieczorem w dniu śmierci generała z kilku niezależnych źródeł. Od kilku osób przyszły SMS-y i telefony, więc wiedziałem, co się stało, zanim informacja przebiegła przez krajowe media.
Trwał wtedy mecz Polska-Czechy (na Euro 2012).
Tak. Kibicem sportowym nie jestem, więc meczu tego nie oglądałem. Mówiąc szczerze, przysiadłem z wrażenia i długo nie byłem w stanie się otrząsnąć.
Wspominam ten mecz, bo pamiętam, kiedy dostałem telefon z redakcji. Właśnie spacerowałem sobie ulicami Krakowa, widziałem te roześmiane, radosne tłumy kibiców i nagle taki... grom z jasnego nieba ...
Tak można to było odebrać. Cała Polska radowała się, a tu doszło do strzału, który można z perspektywy czasu odebrać jako pewnego rodzaju memento.
Co pan wtedy pomyślał? Taka pierwsza myśl, jaka panu przyszła do głowy.
Że to jest dramat, że tego człowieka Polsce będzie brak. Dlatego że niezależnie od jego krętych ścieżek, jakimi szedł przez pierwszą połowę swego życia, drugą połowę jego życia można potraktować jako chwalebną.
Chciałbym pana zapytać o działalność generała Petelickiego przed 1989 rokiem. W Stanach Zjednoczonych rozpracowywał między innymi pisarza emigracyjnego Leopolda Tyrmanda. Razem z Gromosławem Czempińskim dokonywali takich "sprawdzeń" antyterrorystycznych. Wirtualnie "wysadzali w powietrze" różne jednostki. Dokonywali takiego wirtualnego "ataku" na siedzibę rządu. To są niesłychane zupełnie historie.
Być może dlatego jest to tak barwna postać, którą łatwiej byłoby nam osadzić w realiach wieku XVII czy XVIII niż w tak kolorowych, postheroicznych czasach, w jakich żyjemy obecnie.
Pan we wstępie do książki określił generała Petelickiego mianem postaci sienkiewiczowskiej. Pisał pan o "Kmicicu-Babiniczu", postaci podwójnej. Co przeważy na tej szali: okres w PRL-u czy w III Rzeczypospolitej?
To pytanie do opinii publicznej i do rozumu współobywateli. To my wszyscy powinniśmy się nad tym zastanowić i wyciągnąć jakieś wnioski. Skoro mówimy o tych dwóch naturach, to w chwili popełnienia tego (samobójczego) czynu, zwyciężyła ta jego ciemniejsza strona, natomiast jeśli chodzi o ścieżkę życiową i to, co dla Polski zostawił po sobie, to bez wątpienia - w każdym razie moim zdaniem - jest to ta jasna strona księżyca.
Czy kiedykolwiek pan pomyślał, że taki będzie koniec generała? Pan go znał od dawna.
Nie, nigdy. Wprawdzie w rozmowach prywatnych, w kręgu bliskich, wspominał, że chciałby zginąć żołnierską śmiercią, ale tego typu myślenie jest charakterystyczne dla każdego żołnierza w każdych czasach, wojownika w każdych czasach.
On jako żołnierz, jako wojownik nie zginął w mundurze! Jak to możliwe?
Takie jest życie. Są dowódcy-wojownicy, którzy umierają w kapciach, we własnych łóżkach. Śmierć ich dopada w zgoła nieheroicznych okolicznościach.
On? Generał? Który przywiązywał taką wagę do munduru, do przedwojennego sznytu?
No ale czy pan oczekuje, że powinien się wystroić i dokonać gestu, który wówczas moglibyśmy uznać za kabotyński?
Kabotyństwo? To trudno zdefiniować w takiej sytuacji.
O widzi pan. Trudno powiedzieć, kiedy człowiek wchodzi na tę ciemną ścieżkę, kiedy pęka, kiedy dopada go wieczność.
Mówimy: "żołnierz", ale GROM to specyficzna jednostka, niepodlegająca dowództwu wojskowemu. Żołnierze nazywani są "operatorami". Jaka jest różnica?
Ja bym to nawet strywializował. Zanim pojawił się importowany zwrot "operatorzy" ...
Amerykański, tak?
...no, moglibyśmy powiedzieć, że w Polsce funkcjonowało choćby słowo "operator" koparki czy dźwigu. Nazwijmy żołnierzy jednostki GROM "technikami pola walki".
Mówię "operator", bo to słowo przewija się w tej książce wspomnieniowej w wielu wypowiedziach.
Zostało zaadaptowane, funkcjonuje i pozostawmy je. Pojawia się czasami jako słowo analogiczne "szturmowiec". To też nie brzmi.
Niedługo minie dokładna rocznica powstania GROM-u. 13 lipca 1990 roku...
Jakkolwiek święta są obchodzone w czerwcu ...
Znalazłem dwie daty, w dwóch różnych książkach...
Przyjmijmy czerwiec...
Mam tu przed sobą drugą książkę "GROM. Siła i honor" - rozmowę Michała Komara ze Sławomirem Petelickim...
Tak, znakomitą. Bardzo się cieszę...
I w niej pojawia się data 13 lipca.
Ale jednostka obchodzi formalnie, oficjalnie swoje święto 13 czerwca. Jesteśmy formalnie po święcie jednostki, a faktycznie przed, bo z powodów niezależnych od jej dowództwa uroczystości odbędą się 19 czerwca, więc do sztywnych dat nie przywiązywałbym aż takiego znaczenia.
Ale generał przywiązywał...
Generał kultywował trzynastkę...
Właśnie o to chodzi. Chciałem pana o to zapytać. To jest też bardzo ciekawy rys jego osobowości. Generał przywiązywał wagę do pewnych szczegółów, między innymi do liczby 13. Co to był za znak, omen, symbol?
Być może charakteryzuje ona ludzi, którzy lubią iść pod prąd. Są takie w świecie przyrody zwierzęta, zwłaszcza ryby, jak pstrągi czy łososie, które żeby żyć, muszą płynąć pod prąd. Płynąc z prądem - giną. Chyba to jest odpowiedź na pańskie pytanie, może nieco żartobliwa, ale coś w tych trzynastkach ewidentnie tkwiło. Otaczał się trzynastkami.
GROM miał w swej nomenklaturze 13.
To samo jest na sztandarze. Więc to jest liczba magiczna.
Numer telefonu generała Petelickiego też był pełen trzynastek.
Nie byłem w stanie wykasować tego telefonu z pamięci mojego aparatu. On sobie tam po prostu tkwi. I tkwił będzie, póki karta pamięci nie dożyje swoich ostatnich dni.
Ten telefon generała Petelickiego odgrywał dużą rolę w ostatnich miesiącach jego życia. Generał zdradził, że rozsyłano po Smoleńsku słynny SMS oskarżający pilotów o katastrofę. Nagłaśniał to w mediach. Mówił o takim wyroku wydanym na pilotów już tego samego dnia, kiedy doszło do katastrofy. Oskarżał o to polityków Platformy Obywatelskiej. Myśli pan, że stworzył sobie wrogów wśród rządzących taką wypowiedzią?
Prawdopodobnie tak, ale mówiąc krótko, to tak jak z takim człowiekiem o bardzo wyrazistym, zamaszystym charakterze. O ile pamiętam, to tworzył sobie wrogów we wszystkich środowiskach politycznych z równą łatwością, z jaką zjednywał sobie przyjaciół.
Jeden z rozmówców w książce określił generała mianem "weredyka", czyli człowieka, który mówił wszystkim prosto w oczy, co myśli na ich temat.
Cóż, wielu jego przyjaciół doświadczało tej jego szczególnej, męskiej przyjaźni.
Ludzie, którzy wspominają generała Petelickiego w książce "Droga wojownika", przypominają często jego żelazny uścisk dłoni i właśnie patrzenie prosto w oczy specyficznym spojrzeniem bazyliszka. Bo to nie tylko "prawda prosto w oczy" metaforycznie, ale także dosłownie.
Pewne jego cechy w niektórych wypowiedziach powtarzają się. Są to ludzie z różnych okresów jego działalności, jego bogatego życia, a skoro dana cecha jest powtarzalna, to znaczy, że jest...
Jakąś dominantą...
Że jest prawdziwa. I chyba na tym polega walor tych opowieści. One są, jak pan zapewne zauważył, niedoskonałe formalnie, dość chropawe. Natomiast zgodzili się udzielić ich ludzie, dla których słowo pisane czy mówione nie jest podstawowym narzędziem pracy. Pracują przy pomocy sprzętu i to często sprzętu śmiercionośnego. Udało się zebrać tak rozległą grupę osób w tak krótkim czasie. Książka powstała w dwadzieścia tygodni, więc przed końcem ubiegłego roku musiała być skończona od strony, że tak powiem, pisarskiej, żeby można ją było przygotować od strony drukarskiej. Dwadzieścia tygodni to krótki dystans, ponad trzydziestu ludzi, każdy ze szczerego serca, więc być może tak należałoby na to popatrzeć.