Po 8 godzinach obrad komisja weryfikacyjna ds. reprywatyzacji w stolicy zakończyła swoją ą pierwszą rozprawę. Przesłuchano dwóch świadków, trzeci odmówił zeznań, za co został ukarany grzywną. Szef komisji Patryk Jaki zarządził przerwę do 29 czerwca.

REKLAMA

Na czwartkową rozprawę jest wezwany Marcin Bajko, były urzędnik ratusza oraz - jako strony postępowania - Maciej Marcinkowski (według komisji, "ze względu na dobro śledztwa część rozprawy z udziałem Macieja Marcinkowskiego zostanie utajniona") i prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz (która nie stawiła się w poniedziałek informując o skierowaniu do NSA wniosku o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego ws. komisji).

Patryk Jaki podał, że pismo pani prezydent wpłynęło do komisji i - po skserowaniu go oraz przedłożeniu wszystkim członkom komisji - będzie rozpoznane na kolejnym posiedzeniu.

Pierwsza rozprawa przed komisją ds. reprywatyzacji

Podczas pierwszej rozprawy badano sprawę nieruchomości przy ul. Twardej 8 i 10. Przed komisją nie stawił się w poniedziałek nikt w imieniu m.st. Warszawy - jako Skarbu Państwa, strony postępowania administracyjnego. Zeznawał natomiast były urzędnik stołecznego ratusza, Krzysztof Śledziewski. Na tym posiedzeniu komisji rozpoznane są sprawy dwóch nieruchomości przy ul. Twardej. Urzędniczka ratusza Gertruda Jakubczyk-Furman odmówiła złożenia zeznań. Została ukarana 3 tys. zł grzywny.

Deklarujemy wolę współpracy z komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji, ale uważamy, że komisja działa wbrew konstytucji i narusza zasadę trójpodziału władzy; te okoliczności będą w przyszłości czynić wątpliwości co do jej rozstrzygnięć - oświadczył na wstępie rozprawy obrońca Macieja Marcinkowskiego mec. Marek Gromelski.

Marcinkowski (przewodniczący komisji Patryk Jaki oświadczył, że można podawać jego nazwisko) przez media nazwany "handlarzem roszczeń" został wezwany przed komisję w związku z reprywatyzacją nieruchomości Twarda 8/12 (dawny adres Twarda 10). W efekcie z tego miejsca musiało się przenieść jedno z najlepszych stołecznych gimnazjów. Marcinkowski ma już prokuratorskie zarzuty w związku z tą m.in. reprywatyzacją. Jest aresztowany.

Według mec. Gromelskiego istnieje "daleko idąca wątpliwość" między sytuacją prawną jego klienta, jako podejrzanego w śledztwie ws. dzikiej reprywatyzacji i jako strony przed komisją. Ten stan prawny jest stanem nie do zniesienia dla podstawowych praw pana Marcinkowskiego. Jego status podejrzanego w śledztwie ogranicza lub eliminuje większość lub wszystkie jego prawa. Jako podejrzany, jest zobowiązany do zachowania tajemnicy śledztwa - i zarówno on jak i ja jako jego obrońca nie wiemy - jaki jest zakres tej tajemnicy i czy on jej nie naruszy - mówił Gromelski.

Szef komisji Patryk Jaki nie zgodził się z tymi argumentami. To pan mecenas miesza porządki prawne. Według naszej wiedzy, według orzecznictwa i doktryny, każda ustawa cieszy się domniemaniem konstytucyjności, dopóki TK jej nie zakwestionuje. A komisja zapewniła, że przesłuchani jako strony będą mieli pełne prawa wynikające ze statusu strony; komisja zrobiła więcej niż musiała, by te prawa zapewnić - dodał Jaki.

Po dalszej wymianie zdań i odebraniu głosu Gromelskiemu oraz drugiej pełnomocniczce Marcinkowskiego Jaki uznał, że czas na podobne wypowiedzi będzie po zakończeniu rozprawy.

Wniosek o wyłączenie Jakiego

Mec. Marek Gromelski wniósł o wyłączenie z poniedziałkowych obrad komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji jej szefa Patryka Jakiego. Mówił, że do takiego wniosku skłonił go sposób prowadzenia obrad przez Jakiego, który uznał za tendencyjny. Jaki zadeklarował, że wyłączy się z głosowania w tej sprawie i ocenił, że wypowiedź Gromelskiego ma charakter polityczny, dlatego ją przerwał.

Ale ja jeszcze nie skończyłem - mówił Gromelski, domagając się oddania mu głosu. Dosyć tego, nie będzie już politycznych wypowiedzi - odpowiedział na to Jaki. Ale miał się pan wyłączyć - zareagował na to członek komisji poseł Robert Kropiwnicki (PO).

W tej sytuacji członek komisji Sebastian Kaleta - któremu Jaki przekazał prowadzenie obrad w tym punkcie - zarządził głosowanie w sprawie wniosku o wyłączenie szefa komisji. Nie uzyskał on większości - wniosek poparła 1 osoba, 5 było przeciw, a 2 się wstrzymały.

Były urzędnik: Marcinkowski był częstym gościem w ratuszu

Maciej Marcinkowski był częstym gościem w Urzędzie m.st. Warszawy - zeznał przed komisją Krzysztof Śledziewski, b. urzędnik ratusza, pierwszy świadek przed komisją.

Według niego 90 proc. decyzji reprywatyzacyjnych było wydawanych dla prawowitych spadkobierców ludzi, którzy np. zginęli w Katyniu, represjonowanych, "ale była też grupa ludzi, która traktowała reprywatyzację biznesowo". Jak mówił wiedzieli o tym wszyscy, którzy widzieli dokumenty.

Pan Marcinkowski denerwował się, gdy coś szło nie po jego myśli - mówił Śledziewski. Jak dodawał, Marcinkowski twierdził, że nie ma problemu, aby w razie potrzeby wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy zł dla prasy. Mówił, że gdyby chciał, to by został dyrektorem biura w mieście - dodawał świadek konkludując, że "na pewno jego zachowanie w urzędzie było inne niż innych stron".

Gdy nie było mnie przy biurku, dzwonił do pani naczelnik. Gdy nie było jej - prosto do dyrektora. Dzwonił, nagabywał, zależało mu, żeby było szybko - dodawał.

Nie jest normalne, że szkoła jest przenoszona przed wydaniem decyzji reprywatyzacyjnej - zeznał Śledziewski. To był jedyny przypadek, że przed wydaniem decyzji Rada Miasta przeniosła szkołę w inne miejsce - dodał.

Śledziewski dodał: "działalność kuratorów budziła moje wątpliwości". Podkreślał, że decyzje zapadały na poziomie szefa Biura Gospodarki Nieruchomości czy prezydent miasta.

Pytany, czy nie budziła jego wątpliwości wycena praw i roszczeń do tej nieruchomości na 50 zł za m kw. - w sytuacji, gdy w tej lokalizacji cena może wynosić nawet 12 tys. za m kw. - Śledziewski odparł, że nie przypomina sobie by jego przełożeni mówili mu, że ta wycena jest zbyt niska. Zdaniem świadka, "panowie Marcinkowscy byli bardzo skuteczni".

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Świadek o reprywatyzacji: Przełożeni wiedzieli, że istnieje kilka grup, które zrobiły z reprywatyzacji biznes

Śledziewski: Spotkałem się z co najmniej jedną sytuacją, w której pani prezydent życzyła sobie zmiany decyzji BGN

Decyzję zwrotową należało podjąć, natomiast można było nie podejmować uchwały o przeniesieniu szkoły - powiedział Śledziewski, który był referentem sprawy reprywatyzacji tej nieruchomości w warszawskim ratuszu. Dodał, że można też było przyjąć "mikroplan", który by przewidywał, że ta nieruchomość jest przeznaczona na cele oświatowe.

Miasto taką wiedzę posiadało - tak świadek odparł na pytanie, czy ws. tej nieruchomości miasto miało wiedzę, że w sprawie występują "nieznani spadkobiercy". Dodał, że nie było żadnych opinii prawnych w tej sprawie. Zaznaczył, że "w tego rodzaju Biznacjum, jakim jest urząd m. st. Warszawy, niektóre instytucje przerzucały się kompetencjami".

Pytany, kto dysponował pełnomocnictwami do wydawania decyzji reprywatyzacyjnych, Śledziewski odparł, że takie uprawnienia mieli wicedyrektorzy Biura Gospodarki Nieruchomościami. Dodał, że nie zna przypadku, by decyzje takie podpisywała prezydent lub wiceprezydent.

Świadek wskazał, że w okresie między 2012, a 2014 r. prezydent Gronkiewicz-Waltz, przez pewien czas, osobiście nadzorowała BGN.

W swoim referacie spotkałem się z co najmniej jedną sytuacją, w której pani prezydent życzyła sobie zmiany decyzji Biura Gospodarki Nieruchomościami - zeznał Śledziewski.

Jak mówił, chodzi o nieruchomość u zbiegu al. Solidarności i Towarowej w Warszawie, gdzie Hanna Gronkiewicz-Waltz miała wyrazić niezadowolenie, że Biuro wydało decyzję odmowną. Według tego, co Śledziewskiemu przekazano z drugiej ręki, dyrektor BGN miał usłyszeć od prezydent Warszawy: "zawiodłam się na panu" - zeznał Śledziewski.

Jak dodał, projekty decyzji z zasady przygotowywali urzędnicy w biurze. Jak dodał, "tzw. ‘góra’, w naszym (stołecznych urzędników - PAP) przekonaniu prezydent i zastępcy, wymagała wydawania ok. 300 decyzji reprywatyzacyjnych rocznie". Każdy urzędnik miał według niego przygotować dwie decyzje zwrotowe w miesiącu, ale - jak dodał - nigdy nie osiągnięto tego poziomu decyzji.

Według niego, przełożeni "niejednokrotnie zwracali w celu dokonania korekt projekty decyzji", ale takie korekty nie zmieniały istoty tej decyzji, bo jej treść już na początku oznajmiała urzędnikom naczelniczka wydziału Gertruda Jakubczyk-Furman.

Pytany o skalę "nacisków Macieja Marcinkowskiego" na urzędników ratusza Śledziewski powiedział, że "od pewnego momentu pan Marcinkowski był bardzo niezadowolony z biegu spraw w ratuszu", gdy chodzi o wydawane decyzje reprywatyzacyjne.

To nieprawda, że kiedykolwiek ingerowałam w postępowania reprywatyzacyjne - napisała na Twitterze - w reakcji na te zeznania - prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.

To nieprawda, e kiedykolwiek ingerowaam w postpowania #reprywatyzacja.

hannagw26 czerwca 2017

Podczas posiedzenia komisji jej członej Sebastian Kaleta zacytował wpis Hanny Gronkiewicz-Waltz. Czy potwierdza pan informacje, które podał pan wcześniej na temat jednego z postępowań, w których uzyskał pan informacje od jednego z przełożonych, że pani prezydent ingerowała w treść jednej z decyzji zwrotowych? - zapytał Kaleta. W odpowiedzi Śledziewski potwierdził.

W czasie zeznań Krzysztof Śledziewski ocenił też, że "miasto na pewno mogło zrobić o wiele więcej w sprawach, w których występowali kuratorzy spadku lub osób nieznanych z miejsca pobytu aniżeli robiło". Jak dodał, z jego wiedzy wynika, że nie było poleceń służbowych, by podważać działania kuratorów spadkobierców nieruchomości. Mówił też, że uważa, iż miasto powinno być zawiadamiane przez sądy o działaniach kuratorów, a z jego wiedzy wynika, że "było z tym różnie".

Śledziewski mówił też, że nie spotkał się z poleceniami lub działaniami miasta, zmierzającymi do podważenia ustanowienia kuratorów. Można nad tą sprawą było bardziej się pochylić, ale myślę, że się nie pochylano - dodał. Miasto powinno być w takich postępowaniach stroną, powinno być przez sądy zawiadamiane. Z mojej wiedzy wynika jednak, że różnie z tym bywało - mówił.

Na pewno były rozmowo o kuratorach spadków, natomiast zwierzchnicy moi i innych pracowników stali na stanowisku, iż to wynika z prawomocnych orzeczeń sądu i jesteśmy tym związani, nie podejmujemy działań. Nie dostałem polecenia, by przygotować jakikolwiek wniosek do sądu - stwierdził Śledziewski.

"Siła oddziaływania handlarzy roszczeń była w mojej ocenie dużo silniejsza na urząd niż pojedynczego Kowalskiego"

Poseł Paweł Lisiecki zapytał świadka, czy była próba nałożenia na Biuro Gospodarki Nieruchomościami określonych, np. rocznie limitów wydawanych decyzji administracyjnych ws. reprywatyzacji, czy to były polecenia służbowe.

Polecenie 300 decyzji było wydawane ustnie, natomiast były też maile, od już nie pamiętam czy od naczelnik czy od dyrekcji, że trzeba przygotować każdego miesiąca dwa projekty decyzji zwrotowych, każdy pracownik prowadzący postępowanie - przyznał Śledziewski.

Świadek został również zapytany o tempo rozpatrywania spraw zwrotowych w przypadku osób, które zajmowały się handlem roszczeniami. Śledziewski odparł, że procedury były różne w zależności np. od tego czy grunt był zabudowany czy niezabudowany. Wiadomo, że siła oddziaływania wszelkiego rodzaju tych handlarzy roszczeń była w mojej ocenie dużo silniejsza na urząd niż pojedynczego dajmy na to Kowalskiego, Lewandowskiego, czy Nowaka - ocenił.

Śledziewski ocenił również współpracę między urzędem miasta a resortem finansów w sprawie wypłaconych odszkodowań. Ta współpraca była dość kiepska, przynajmniej do pewnego czasu. To wszystko w 2016 roku zaczęło lepiej funkcjonować, natomiast były sprawy, kiedy po sześć, siedem razy pisaliśmy do ministerstwa finansów o udzielenie informacji - powiedział

Ta współpraca na pewno nie była dobra - podkreślił.

Pytany, czy praktyka Biura Gospodarki Nieruchomościami zmieniła się z czasem, gdy zaczęły narastać wątpliwości, co do działalności osób ubiegających się o reprywatyzację, świadek odparł, że zmiana "polegała na tym, że coraz więcej zwracano".

Było powiedzenie: "Ratusz woli zwracać, niż wypłacać odszkodowanie" - oświadczył Śledziewski. Według niego, "po 2010 r. ruszyło to szerszą falą".

Odpowiadając na jedno z pytań, Śledziewski oświadczył, że nie otrzymywał od przełożonych informacji, by "miasto podejmowało efektywne działania celem obrony majątku miasta".

Świadek podkreślił, że po tym, gdy w ręce wiceszefa BGN trafiła jedna z nieruchomości, wszyscy pracownicy Biura zostali zobowiązani do złożenia oświadczenia, czy mają jakieś roszczenia o nieruchomości.

Śledziewski: Marcinkowski próbował sądownie wymusić zwrot nieruchomości przy Twardej 8

Maciej Marcinkowski próbował sądownie wymóc na mieście przejęcie nieruchomości przy ul. Twardej 8 - zeznał Śledziewski. Jak powiedział Śledziewski, miasto odmówiło Marcinkowskiemu zawarcia umowy o użytkowanie wieczyste, a ten skierował sprawę do sądu. Chciał sądownie wymusić na mieście zawarcie takiej umowy - zeznał. Podkreślił, że w sprawie Twardej 8 postępowanie wznowiono i wedle jego wiedzy nieruchomość nadal stanowi własność miasta.

Mówił też, że na wniosek prawdopodobnie wiceprezydenta Jóźwiaka, Biuro Gospodarki Nieruchomościami napisało projekt decyzji o stwierdzenie nieważności decyzji Samorządowego Kolegium Odwoławczego z 2010 r. ws. Twardej 8, która z kolei stwierdzała nieważność decyzji Prezydium Rady Narodowej z lat 50. Nie wiem, jak to się skończyło - dodał.

Pytany, czy urzędnicy dyskutowali o postępowaniach w SKO, Śledziewski powiedział, że rozmawiano o tym wielokrotnie. Mówiliśmy, że SKO nie zawsze ustala pełen krąg spadkobierców i wydaje decyzje, gdy zgłoszą się spadkobiercy dwóch-trzech osób, a tych osób jest np. siedem. Między nami, a SKO istniał nieformalny konflikt. SKO starało się jak najwięcej spraw przerzucić na prezydenta - powiedział świadek.

Śledziewski wskazał np. przypadek, który w końcu stanął przed NSA: "kto ma odtwarzać zaginione akta w sytuacji, gdy postępowanie prowadzi SKO?" NSA wtedy uznał, że skoro postępowanie prowadzi SKO i akta zaginęły, to SKO a nie prezydent jest obowiązane na potrzeby własnego postępowania te akta odtworzyć - stwierdził Śledziewski.

Świadek: Prezydent zażyczyła sobie, by skserować akta kamienicy, którą uzyskała jej rodzina

Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, w czasie swej drugiej kadencji, zażyczyła sobie, żeby skserować jej akta dotyczące kamienicy przy ul. Noakowskiego 16 - zeznał Śledziewski. Prawa do części nieruchomości przy Noakowskiego 16 uzyskała w procedurze reprywatyzacyjnej rodzina Gronkiewicz-Waltz.

Śledziewski, przesłuchiwany przez szefa komisji Patryka Jakiego, na pytanie "czy kiedykolwiek się zdarzyło, żeby ktoś z przełożonych kazał mu kserować jakieś dokumenty" odparł: "tak, była taka jedna sytuacja, dotycząca kamienicy przy Noakowskiego 16, gdzie pani prezydent zażyczyła sobie, żeby skserować jej akta".

Dopytywany kiedy to było, odpowiedział: "na pewno kilka lat temu, w trakcie drugiej kadencji Gronkiewicz-Waltz. Może 2011, może 2012, może wcześniej". Pamiętam, że to był okres budżetowy, bo dostałem polecenie, żeby z aktami udać się do tzw. powielarni - dodał.

Indagowany przez Jakiego, czy nie budziło to jego wątpliwości lub kogokolwiek w biurze, "bo pani prezydent też - można powiedzieć - że jej rodzina była stroną w sprawie, czy też po prostu wykonywano polecenia?" - odpowiedział tylko: "wykonywano polecenia".

Śledziewski: o wykonaniu decyzji o wydaniu nieruchomości decydowali kierownik i radca

O wykonaniu decyzji o wydaniu nieruchomości decydowała kierownik Gertruda Jakubczyk-Furman, wraz z jednym z upoważnionych radców prawnych ratusza - powiedział Śledziewski.

Według niego "w sprawach wątpliwych pani kierownik na pewno radziła się wyżej, nie wiem, dyrektora, czy może jeszcze wyżej".

Miasto mogło zrobić dużo więcej w tej sprawie, niż zrobiło. To moje subiektywne zdanie, jako szeregowego urzędnika miasta - ocenił Śledziewski.

Szeregowy urzędnik, nieposiadający żadnych umocowań od pani prezydent (...) do podpisywania umów, decyzji, nawet pism, które wychodziły, mógł tylko rozmawiać ze swoimi zwierzchnikami i te rozmowy były prowadzone - dodał. Nie było zwyczaju sporządzania z takich spotkań notatek - dodał dopytywany.

Oświadczył, że nie składał żadnych zawiadomień do prokuratury, bo nie miał do tego pełnomocnictw ze strony urzędu.

Powiedział, że "pana Maksymiliana Marcinkowskiego ja osobiście chyba nigdy nie spotkałem, nie znaliśmy się, natomiast pan Maciej (Marcinkowski - PAP) był gościem w urzędzie. Był znany".

Ja, o kontaktach korupcyjnych pana Marcinkowskiego, wiedzy nie posiadam i dobrze, że jej nie posiadam - powiedział dopytywany przez wezwaną stronę co wie na ten temat. W stosunku do mnie żadnych obietnic o charakterze korupcyjnym oni nie składali - dodał.

Przyznał, że pisma kierowane do urzędu przez jednego z pełnomocników Marcinkowskiego, mecenasa Andrzeja Muszyńskiego były formułowane jednozdaniowo. To był według mnie bardzo wybitny przedstawiciel palestry warszawskiej i nie tylko - dodał. W sprawie terminów on potrafił dużo szybciej to zrobić - pójść, zadzwonić - tłumaczył. Talenty to jedno, a czy były kwestie układów, tego nie wiem, bo nie jestem prokuratorem. Zachowanie panów sugerowało, że oni wiele osób znają - dodał.

Dopytywany, czy ma jakiekolwiek przesłanki, by z nich ktoś podejmował jakieś działania korupcyjne odparł, że takich przesłanek nie ma.

Jak powiedział, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz nie naciskała na niego w sprawie żadnej reprywatyzacji nieruchomości, o którą ubiegał się Marcinkowski. Powtórzył zaś, że Marcinkowski w kontaktach z nim był "namolny".

Jaki: Zeznania pierwszego świadka pokazują, dlaczego prezydent Warszawy tak bardzo boi się stawić przed komisją

Zeznania pierwszego świadka pokazują, dlaczego prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz tak bardzo boi się stawić przed komisją - mówi szef komisji Patryk Jaki. Pani prezydent wiele razy mówiła że nic nie wiedziała o tych sytuacjach, a dziś się okazuje, że już pierwszy urzędnik mówi, że nie tyle wiedziała, ile nawet ingerowała; to jest szokujące; to pokazuje "że komisja ma sens" - powiedział Jaki dziennikarzom w przerwie prac komisji.

Najbardziej szokujące jest dla Jakiego to, że - według świadka - urzędnikom nakazywano wydawanie określonej liczby decyzji reprywatyzacyjnych rocznie. Nakazywano urzędnikom, żeby wyzbywać się majątku publicznego - dodał. Według Jakiego, mogłoby to być nawet przestępstwem.

To wszystko pokazuje, dlaczego pani prezydent Gronkiewicz-Waltz tak bardzo boi się stawić przed tą komisją - oświadczył szef komisji.

Strach podpowiedział jej, co należy robić - tak Jaki odpowiedział na pytanie o oświadczenie prezydent, że jest spór kompetencyjny między ratuszem a komisją.

To, że nie przychodzi, to jest zeznanie, które brzmi tak: "Boję się, nie będę odpowiadać na pytania, bo mam coś do ukrycia" - dodał Jaki. Raczej nie - tak odpowiedział na pytanie, czy może być doprowadzona siłą na komisję.

Na twitterze jest łatwiej niż odpowiedzieć na pytania - tak Jaki skomentował zaprzeczenie prezydent, że nie ingerowała w postępowania.

Urzędniczka ukarana grzywną za odmowę zeznań

Następnym świadkiem, którego chciała przesłuchać komisja, była inna urzędniczka ratusza - była naczelniczka jednego z wydziałów BGN Gertruda Jakubczyk-Furman. Odmówiła jednak złożenia zeznań. W związku z tym została ukarana 3 tys. zł grzywny.

B. naczelnik wydziału spraw dekretowych BGN Gertruda Jakubczyk-Furman po stawieniu się przed komisją wniosła o zmianę swego statusu - ze świadka na stronę w postępowaniu administracyjnym. Jej pełnomocnik Łukasz Chojniak argumentował, że sytuacja Jakubczyk-Furman jest specyficzna, ma ona postawiony zarzut w postępowaniu karnym, dotyczącym tzw. deliktu urzędniczego przy sprawowaniu czynności związanych z procedurą reprywatyzacyjną i zeznawanie w charakterze świadka mogłoby naruszyć jej interes prawny. Komisja w głosowaniu nie zgodziła się na zmianę jej statusu - siedmiu członków było przeciw, a dwóch się wstrzymało.

Wówczas wezwana złożyła oświadczenie, w którym w całości odmówiła zeznań przed komisją. Eksperci prawni komisji stwierdzili jednak, że w postępowaniu administracyjnym nie ma możliwości odmowy zeznań w całości, można jedynie odmówić na poszczególne pytania. Wskazano też, że można ukarać grzywną świadka za bezzasadną odmowę zeznań. Mec. Chojniak argumentował, że w piśmie do komisji wskazuje się jasno, że procedura karna zna prawo domowy zeznań w całości, a jej gwarancje są szersze. Jego argumenty poparł mec. Marek Gromelski, pełnomocnik Macieja Marcinkowskiego, który ma status strony tego postępowania.

Przewodniczący komisji Patryk Jaki zaproponował, aby w takim wypadku świadek odmawiała odpowiedzi na poszczególne pytania. W odpowiedzi

Jakubczyk-Furman oświadczyła, że "odmawia składania zeznań w tej sprawie". Nie zmieniła stanowiska, gdy Jaki zaproponował, aby odpowiedziała na pytania nie związane ze sprawą karną, w której ma zarzut. Komisja przeprowadziła głosowanie, w którym pięciu z dziewięciu jej członków poparło ukaranie Gertrudy Jakubczak-Furman grzywną w wysokości 3 tys. zł.

Mrygoń: Decyzja ws. Twardej 8 była szybka, bo były wszystkie dokumenty

Były p.o. wicedyrektor stołecznego BGN Jerzy Mrygoń zeznał przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji, że decyzja o ustanowieniu prawa do użytkowania nieruchomości przy ul. Twardej 8 zapadła szybko, bo w aktach sprawy były wszystkie dokumenty.

Jak mówił przed komisją Mrygoń, czas rozpatrywania wniosków o ustanowienie prawa do użytkowania był bardzo różny, czasem było to 2-3 lata, czasem i 10. Przewodniczący komisji Patryk Jaki dopytywał, dlaczego wydanie przez Mrygonia decyzji ws. Twardej 8 trwało tylko półtora miesiąca. W aktach sprawy były wszystkie dokumenty. W decyzji są wyraźnie opisane zasady i podstawy ustalenia stron w postępowanie. Każda decyzja zawiera część uzasadnienia poświęconą stronom postępowania - tłumaczył były urzędnik BGN.

Mrygoń zaprzeczył, jakoby znał osoby mające roszczenia reprywatyzacyjne. Przyznał, że z mediów wie, iż roszczenie miał jego były zwierzchnik (Jakub R., b. dyrektor BGN, aresztowany pod zarzutami korupcyjnymi ws. dzikiej reprywatyzacji w stolicy - PAP). Roszczenie to R. miał wspólne z jednym z pełnomocników, który był stroną postępowań reprywatyzacyjnych. To jest cała moja wiedza na ten temat - stwierdził.

Jaki pytał też o tzw. zespół koordynujący, który według świadka Krzysztofa Śledziewskiego miał podejmować decyzje co do reprywatyzacji. Jak wyjaśniał Mrygoń, nie przypomina sobie swojego udziału w jego posiedzeniu, a na spotkania zespołu chodził jego ówczesny przełożony, szef BGN Marcin Bajko. B. urzędnik tłumaczył, że zespół to był "szeroko rozumiany zarząd miasta" - prezydent, jego zastępcy, sekretarz, skarbnik. Według niego, w posiedzeniach brali też udział przedstawiciele biura prawnego i dyrektorzy biur, którzy wnosili coś pod obrady.

Na pewno BGN nieraz przedkładał różne problemy związane z reprywatyzacją na posiedzenia zespołu koordynacyjnego. Nie nazwałbym tego sporadycznymi przypadkami. Nazwałbym to swego rodzaju praktyką, że poważne i trudne sprawy były przez BGN kierowane do zespołu - mówił Mrygoń. Jego zdaniem, można powiedzieć, ze zespół podejmował decyzje, bo w jego skład np. wchodził organ, czyli Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy i jego zastępcy. Rozstrzygnięcia zespołu traktowaliśmy jako wytyczną, którą wykonywaliśmy - dodał.

Rzadko dotyczyło to jakiejś, konkretnej reprywatyzacji, częściej były to problemy bardziej systemowe, Owszem, zdarzało się, że dotyczyło to bardzo konkretnych adresów - dodał Mrygoń.

"Działania podejmowane przez niektórych kuratorów budzą wątpliwości"

Zdawaliśmy sobie sprawę, że niektóre działania podejmowane przez niektórych kuratorów budzą wątpliwości - zeznał przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji w stolicy b. p.o. dyrektor BGN ratusza Jerzy Mrygoń.

Mrygoń został zapytany czy kiedykolwiek w BGN w zespole koordynującym rozważano kwestie wstępowania do postępowań kuratorskich jako strona, czy jako instytucja, która ma interes prawny. Nie uczestniczyłem w posiedzeniach zespołu koordynującego, nie przypominam sobie żeby to było przedmiotem pracy zespołu koordynującego, ale problem kuratorów nie jest problemem teoretycznym - powiedział. BGN zdawało sobie sprawę z tego, że niektóre działania podejmowane przez niektórych kuratorów budzą wątpliwości - ocenił.

Jak powiedział, w związku z niektórymi działaniami osób zajmujących się reprywatyzacją, BGN informował różne instytucje uprawnione do badania takich spraw, np. prokuraturę. Nie przypominam sobie by było zawiadomienie w sprawie Twardej - zaznaczył.

Mrygoń podkreślił, że decyzje reprywatyzacyjne "mniej więcej w 90 proc. przypadków dotyczą bądź pierwotnych właścicieli, co jest już rzadkością ze względu na wiek tych osób, bądź ich spadkobierców w linii prostej". W tych najkorzystniejszych latach było 95-96 proc. decyzji adresowanych do pierwotnych właścicieli lub ich spadkobierców. W tych latach gdzie ten wskaźnik był słabszy to było około 85 proc. - dodał.

W jego ocenie reprywatyzacja była rodzajem "naprawienia krzywdy dziejowej" i większość decyzji "zwrotowych" należy oceniać w tych kategoriach. Uregulowanych zostało ok 4 tys. zakończonych spraw z około 17 tys. (...) oznacza to, że przez 30 lat udało nam się rozstrzygnąć ok. 20 proc. spraw, to tempo było nieduże (...) w wydziale spraw dekretowych pracowało ok. 40 osób - powiedział.

Jeżeli przyjąć średni czas po zgromadzeniu dokumentów potrzebny na opracowanie projektu decyzji (...) to można przyjąć, że taki pracownik był średnio w stanie przygotować projekt decyzji raz na miesiąc, raz na półtora miesiąca, to daje nam liczbę do 200 projektów decyzji rocznie - ocenił, pytany czy było zalecenie aby wydawać 300 decyzji rocznie. Dodał, że nie nazwałby tego działania "naciskiem na taką liczbę".

Nie chciał powiedzieć, czy również decyzja ws. Twardej 8 może być rozumiana jako naprawiająca krzywdy dziejowe.

Świadek: Nie było norm ws. liczby decyzji reprywatyzacyjnych w roku

Nie było norm ile wydawać decyzji reprywatyzacyjnych 300 rocznie czy dwie miesięcznie - powiedział Jerzy Mrygoń. Nie znam takich wartości - dodał.

Mrygoń powiedział, że faktycznie liczba wydawanych decyzji - czy ich projektów przygotowywanych przez pracowników w najbardziej pracowitym roku oscylowała ok. 1 decyzji na 4-5 tygodni. To było ok. 200 decyzji rocznie - mówił przed komisją.

Nie było normy pod tytułem - decyzja, dwie decyzje miesięcznie, 300 rocznie - zapewnił. Ja nie znam takich wartości, ani osób, które nimi mogłyby operować - dodał.

Mówił, że nie pamięta, czy poza Twardą 8 wydawał jeszcze jakieś decyzje reprywatyzacyjne, w których występowali mec. Andrzej Muszyński, albo Maciej Marcinkowski. Ja tego nie pamiętam, ale jest to uprawdopodobnione (...), ale ja nie pamiętam wszystkich spraw - powiedział.

Powiedział, że nie ma w pamięci, by kiedykolwiek zostali sobie przedstawieni z mecenasem Muszyńskim, albo panem Marcinkowskim. Nawet nie wiem, jak wygląda - dodał.

Pytany skąd handlarze nieruchomościami mieli wiedzę o tym, czy ktoś złożył roszczenia do nieruchomości odpowiedział, że takich źródeł jest wiele - z rejestru wniosków dekretowych, przedwojennej księgi adresowej miasta, z samych ksiąg wieczystych i dokumentów w tych księgach. W większości są to informacje publicznie dostępne - dodał.

Pytany o los lokatorów zwracanych nieruchomości powiedział, że nie należało to do kompetencji Biura Gospodarki Nieruchomościami i wydziału spraw dekretowych. Słyszałem o działaniach (...) takich jak pomoc prawna, czy lokale komunalne, ale nie potrafię (...) wymienić katalogu tych środków - powiedział.

Wyjaśnił, że jeśli miasto wydawało decyzję dekretową, to nie było stroną w postępowaniach administracyjnych. Miasto samo siebie nie reprezentowało w postępowaniu, miasto prowadziło postępowanie dekretowe - tłumaczył.

Jaki do Mrygonia: Czy przyjąłby pan akt notarialny Pszczółki Mai?

Czy gdyby z panem Maciejem Marcinkowskim akt notarialny podpisała Pszczółka Maja, to urząd też by taki akt przyjął? - zapytał szef komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji Patryk Jaki b. p.o. wiceszefa stołecznego BGN Jerzego Mrygonia.

Pełnomocnik Marcinkowskiego mec. Marek Gromelski apelował do Jakiego, by unikał takich "niestosownych" wypowiedzi. Wcześniej Jaki mówił, że dopiero po wybuchu afery reprywatyzacyjnej miasto zaczęło pieczołowicie analizować dokumenty, a wcześniej przyjmowano nawet "lipne" akty notarialne.

Mrygoń odpierał, że czymś normalnym jest zaufanie do dokumentów urzędowych: aktów sporządzonych przez notariusza - wykonującego zawód zaufania publicznego, dokumentów z pieczęcią z orłem w koronie, a także do decyzji niezawisłego sądu, ustanawiającego kuratora nieruchomości. Musimy o tym pamiętać - podkreślał.

A czy - przepraszam bardzo - gdyby z panem Marcinkowskim akt notarialny podpisała Pszczółka Maja, to też by pan to przyjął? - pytał Jaki. Gdyby Pszczółka przedłożyła dokument tożsamości i złożyła zgodne ze stanem faktycznym oświadczenie, a notariusz by to potwierdził to tak - odparł Mrygoń.

Wcześniej mec. Gromelski podtrzymał wniosek o zawieszenie postępowania komisji z powodu śledztwa wrocławskiej prokuratury regionalnej, lub też z powodu sporu kompetencyjnego, o rozstrzygnięcie którego wniosła do NSA prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Szef komisji Patryk Jaki podał, że pismo pani prezydent wpłynęło do komisji i - po skserowaniu go oraz przedłożeniu wszystkim członkom komisji - będzie rozpoznane na kolejnym posiedzeniu.

Pełnomocnicy Marcinkowskiego wnieśli też o to, by komisja przesłuchała ich klienta jako stronę na posiedzeniu wyjazdowym w areszcie śledczym we Wrocławiu - gdzie przebywa Marcinkowski, jako podejrzany w śledztwie tamtejszej prokuratury regionalnej ws. tzw. dzikiej reprywatyzacji w Warszawie.

Komisja może uchylić decyzję reprywatyzacyjną

Przewodniczącym komisji jest powołany przez premier Beatę Szydło wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Tworzą ją wybrani przez Sejm kandydaci: PiS - Łukasz Kondratko, Jan Mosiński, Paweł Lisiecki i Sebastian Kaleta; PO - Robert Kropiwnicki; Nowoczesnej - Paweł Rabiej; Kukiz'15 - Adam Zieliński i PSL - Bartłomiej Opaliński.

Rozprawa, która odbywa się w gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości, jest jawna dla mediów. Są też na niej członkowie Rady Społecznej, organu doradczego komisji.

Jaki mówił, że po zaplanowanych rozprawach ws. Twardej 8 i 10 zostanie zamknięte postępowanie administracyjne, a strony będą miały czas na złożenie uwag. Następnie zostanie wydana decyzja - zapowiadał. W międzyczasie - dodał - będą toczyły się postępowania dotyczące innych nieruchomości. Przewiduję, że pierwsze "twarde" decyzje zostaną podjęte w lipcu - powiedział Jaki.

Komisja bada zgodność z prawem decyzji administracyjnych ws. reprywatyzacji warszawskich nieruchomości. Wiąże się to z tzw. dekretem Bieruta z 1945 r., którego skutkiem było przejęcie wszystkich gruntów przez miasto stołeczne Warszawę, a w 1950 r. - po zniesieniu samorządu terytorialnego - przez Skarb Państwa. Objęto nim ok. 12 tys. ha gruntów, w tym ok. 20-24 tys. nieruchomości. Właściciele zabranych nieruchomości mieli pół roku na złożenie wniosku o przyznanie im prawa wieczystej dzierżawy z czynszem symbolicznym, ale w praktyce większość wniosków nie była rozpatrywana lub rozpatrywano je odmownie. Po zmianie ustrojowej w 1989 r. właściciele i spadkobiercy przejętych nieruchomości zaczęli zabiegać o zwrot własności.

Komisja może utrzymać w mocy decyzję reprywatyzacyjną (uznać słuszność zwrotu nieruchomości), albo uchylić ją i podjąć decyzję merytoryczną, która pozwoli odebrać bezprawnie pozyskaną nieruchomość. Może uchylić decyzję reprywatyzacyjną i przekazać sprawę do ponownego rozpatrzenia organowi, który ją wydał, wraz z wiążącymi wskazaniami co do dalszego postępowania. Od decyzji komisji przysługuje skarga do sądu administracyjnego

Unieważnić decyzję reprywatyzacyjną komisja może m.in., jeżeli ktoś uzyskał nieruchomość po zakupie roszczeń o cenie "niewspółmiernej do wartości nieruchomości" lub w wyniku przestępstwa; gdy po jej przejęciu doszło od utrudniania korzystania z lokalu, groźby bezprawnej czy przemocy; gdy nieruchomość zwrócono niezgodnie z prawem reaktywowanej spółce sprzed 1939 r. lub też gdy już wcześniej za daną nieruchomość wypłacono odszkodowanie.

Komisja może stwierdzić wydanie decyzji reprywatyzacyjnej z naruszeniem prawa, jeśli wywołała ona nieodwracalne skutki prawne. Wtedy komisja może nałożyć na osobę, która skorzystała na wydaniu decyzji, obowiązek zwrotu nienależnego świadczenia w wysokości odpowiadającej wartości bezprawnie przejętej nieruchomości. Komisja może też przyznawać od miasta Warszawy odszkodowania lub zadośćuczynienia lokatorom, jeśli nieprawidłowości reprywatyzacyjne spowodowały pogorszenie ich sytuacji materialnej.

(mpw)