Polskie wojsko było przygotowane do zestrzelenia niezidentyfikowanego obiektu powietrznego, który rano wleciał do naszego kraju z Ukrainy, jednak nie udało się w stu procentach potwierdzić, co to za jednostka. Wojskowi twierdzą nieoficjalnie, że najpewniej to rosyjski dron kamikadze Shahed. W gminie Tyszowce trwają poszukiwania obiektu.

REKLAMA

Wojskowi wyznaczyli obszar, na który mógł upaść bezzałogowiec. Teren jest przeczesywany przez patrole. Używany jest również śmigłowiec.

Równie dobrze ten obiekt mógł zawrócić na terytorium Ukrainy, więc musimy zbadać każdą ewentualność - tak, żeby jego ewentualna obecność nie stanowiła żadnego zagrożenia dla okolicznych mieszkańców - podkreśla w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą podpułkownik Jacek Goryszewski.

Jak zaznacza, obiekt był od dłuższego czasu śledzony przez polskie systemy monitoringu przestrzeni powietrznej.

Przez cały czas przebywania (obiektu - przyp. red.) w przestrzeni powietrznej zarówno nasze pary dyżurne i śmigłowce dyżurne, które zostały poderwane już wcześniej (...) były w powietrzu celem dokonania ostatecznej identyfikacji tego obiektu. Musiało dojść do tej identyfikacji, zanim zostałaby podjęta decyzja o neutralizacji obiektu. (...) Natomiast tej ostatecznej identyfikacji nie było z uwagi na warunki pogodowe - mówi podpułkownik.

Był nad Polską 33 minuty, potem zniknął z radarów

Obiekt - zanim zniknął z ekranów - był nad Polską 33 minuty.

Przekroczenie granicy miało miejsce o 6:43. Zapisy z naszych radiostacji - zarówno wysokość lotu, prędkość, trajektoria - wskazują, że był to bezzałogowy statek powietrzny. (...) Bo wykluczamy tutaj możliwość, że była to rakieta bądź jakiś pocisk kierowany, z uwagi na prędkość. Zanik sygnału miał miejsce około godziny 7:16, czyli po trzydziestu trzech minutach na wysokości gminy Tyszowce. Tam został wyznaczony rejon poszukiwań - relacjonuje podpułkownik.

Rozmówca Krzysztofa Zasady pytany, dlaczego sygnał zanikł, odpowiada: Można domniemać, że albo gdzieś upadł albo po prostu jego wysokość przelotu już była taka, że nasze systemy radiolokacyjne nie były w stanie (prowadzić dalej obserwacji - przyp. red.). Równie dobrze (obiekt - przyp. red.) mógł zawrócić i zejść na taki pułap, że nie był już widziany dla naszych systemów radiolokacyjnych.

Opis
Opis
Opis
Opis
Opis
Opis
Opis
Opis

"Nie ma doniesień o zniszczeniach"

Decyzja, czy zestrzelić obiekt zapadała z udziałem szefa MON. My zdawaliśmy sobie sprawę, z jaką prędkością to leci, gdzie, w jakim kierunku i byliśmy przygotowani. Natomiast zabrakło tej wizualizacji, która musi być zrobiona zgodnie z przepisami... Jesteśmy w czasie pokoju. Tymi przepisami musimy się kierować, żeby nie doszło do ewentualnej pomyłki, zestrzelenia obiektu cywilnego. Nasza przestrzeń powietrzna nie jest zamknięta dla ruchu cywilnego - tłumaczy podpułkownik.

Na razie nie ma doniesień o jakichkolwiek zniszczeniach na ziemi. Takich informacji nie mamy, nie spłynęły do nas. Jesteśmy w kontakcie z lokalnymi władzami, z policją, ze służbami, które na miejscu działają i nikt z mieszkańców nie zgłosił, nie zaobserwował żadnych anomalii. Stąd nie mamy na razie pewności, że cokolwiek mogło spaść. Jest tam też kawałek mocno zalesionego terenu, więc równie dobrze mogło dojść tam do upadku - podkreśla Jacek Goryszewski.

Pociski kilkukrotnie naruszyły polską granicę

Od początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku podczas ataków rakietowych pociski kilkukrotnie naruszyły polską granicę. W listopadzie 2022 roku we wsi Przewodów w woj. lubelskim spadł pocisk, zabijając dwie osoby. Z kolei w grudniu tego samego roku rosyjska rakieta Ch-55 spadła w lesie nieopodal Bydgoszczy, a o znalezieniu jej szczątków poinformowano w kwietniu 2023 roku.

Ponadto kilkukrotnie pociski na kilka-kilkadziesiąt sekund wlatywały w polską przestrzeń powietrzną przy granicy z Ukrainy, ale opuszczały ją nie spadając na terytorium Polski.