Szpital nr 2 w Mysłowicach wstrzymał planowane zabiegi. Przyjmuje pacjentów tylko w nagłych stanach zagrożenia życia i zdrowia. Powód? Nie dostał od Narodowego Funduszu Zdrowia pieniędzy za tzw. nadwykonania za ubiegły rok, a koszty świadczeń wykonanych poza limitem określonym w kontrakcie sięgają w tym roku już 1,3 mln złotych.
Po podliczeniu pierwszego półrocza okazało się, że szpital ma już teraz tyle nadwykonań, ile za cały ubiegły rok, czyli 1,3 mln zł. Dyrektorka szpitala Ewa Fica powiedziała RMF FM, że odpowiedź z NFZ była krótka - pieniędzy nie ma, a nadwykonania nie zostaną zapłacone. Próbowaliśmy zawrzeć ugodę, ale do porozumienia nie doszło. Fundusz zaproponował, że maksymalnie zapłaci 250 tys. zł. - wyjaśnia Fica. Sprawa skończy się więc pozwem do sądu.
Szpitalne sale świecą pustkami. Leżą tu tylko pacjenci przyjęci w stanie zagrożenia życia. Ja nie miałem zaplanowanej operacji, przyszedł nagły wypadek. Chyba musieli mnie przyjąć, bo bym "wykitował" - mówi jeden z pacjentów. Pieniądze na różne rzeczy są, a na zdrowie nie ma, a powinny być - żalą się inni. Wszyscy chwalą, że opieka w szpitalu jest bardzo dobra. Jest tu pięć oddziałów: wewnętrzny, rehabilitacyjny, okulistyczny, chirurgii ogólnej i chirurgii urazowo-ortopedycznej.
Pustki są także w poradniach specjalistycznych. Tu lekarze przyjmują tylko pacjentów, którzy są w trakcie leczenia, na L-4 i tych, którzy po pobycie na oddziale muszą przyjść na pierwszą kontrolę. Nowi pacjenci są zapisywani na... przyszły rok. Do poradni okulistycznej czy rehabilitacyjnej nie może być przyjęć w tym roku, bo kontrakt całoroczny już jest zjedzony - wyjaśnia Fica.
Pacjenci mogą więc czekać albo szukać pomocy gdzie indziej. W Mysłowicach jest jeszcze jeden szpital, ale nie ma w nim okulistyki, chirurgii i rehabilitacji.