Tadeusz Jarmuziewicz zataił część majątku w swoich oświadczeniach - twierdzi Centralne Biuro Antykorupcyjne. Funkcjonariusze powiadomili już prokuraturę w sprawie byłego wiceministra transportu.
Tadeusz Jarmuziewicz nie wykazał niemal 50 procent udziałów w spółce. Dokument z kontroli Centralnego Biura Antykorupcyjnego trafił do prokuratury 24 maja. Trwa postępowanie wyjaśniające- usłyszał reporter RMF FM. Wczoraj premier podpisał i wręczył odwołanie Jarmuziewiczowi. Teraz, były wiceminister transportu wróci do pracy w Sejmie, jako szeregowy poseł. Jego dymisja to efekt całej serii wpadek.
W połowie maja dziennikarka RMF FM Agnieszka Burzyńska dotarła do notatki ws. nieformalnego spotkania wiceministra z przedstawicielami firmy budującej odcinek autostrady A1. "Dziwne" zachowanie Jarmuziewicza opisali szczegółowo pracownicy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Wiceminister na spotkaniu w restauracji rozmawiał na temat budowy odcinka Świerklany - Gorzyczki z przedstawicielami inwestora, czyli firmy Alpine Bau, i lokalnymi władzami. Problem tkwi w tym, że pracownicy ministerstwa mieli zakaz spotkań z firmami wykonującymi inwestycje bez udziału przedstawicieli GDDKiA. Chodziło o to, by nie osłabiać pozycji ministerstwa w razie ewentualnych procesów sądowych.
Również wiceminister Jarmuziewicz był odpowiedzialny za wpadkę resortu z ADR-ami, czyli zaświadczeniami dla kierowców uprawniającymi do przewozu materiałów niebezpiecznych. Zamieszanie rozpoczęło się na początku roku. Od 1 stycznia obowiązują bowiem nowe blankiety, ale resort ogłosił przetarg na ich produkcję dopiero 31 grudnia. Później okazało się z kolei, że w budżecie nie zabezpieczono pieniędzy na ten cel.
Jarmuziewicz, pytany przez RMF FM w połowie maja o chaos wokół ADR-ów, przyznał, że rozporządzenia ws. przetargu zostały wydane z opóźnieniem, ale żadnego problemu nie dostrzegał. Spóźnione rozporządzenia, które dotyczą raczej firm dużych niż małych, gdzie jest zawsze większa liczba kierowców, którzy są uprawnieni do wożenia towarów niebezpiecznych i niewydanie na czas... To kłopot, owszem, biję się w piersi, ale nie spowodowało to żadnego wydarzenia gospodarczego, które skutkowałoby tym, że się nie odbył jakiś przewóz - twierdził wiceminister. Dodał też, że nie zauważył, by ktoś składał w tej sprawie zażalenie.
Fakty były jednak takie, że z powodu błędu urzędników ponad 2 tysiące kierowców przez ponad dwa miesiące nie mogło pracować. Stracili nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Na konto Jarmuziewicza należy zapisać również skandal z wdrażaniem nowego systemu egzaminów na prawo jazdy. Zawiódł elektroniczny system przekazywania dokumentów, a kandydaci na kierowców, by przystąpić do egzaminu, musieli jeździli nawet po kilkaset kilometrów.