Co najmniej kilkanaście tysięcy lekarzy od stycznia będzie stawiać na receptach stemple "refundacja leku do decyzji NFZ". Choć minister zdrowia zapewnia, że taka recepta zostanie zrealizowana, to - jak ustaliła reporterka RMF FM Agnieszka Witkowicz - może Was to słono kosztować.
Cztery organizacje lekarskie podjęły decyzję, że w proteście przeciw obciążaniu ich dodatkowymi obowiązkami związanymi z refundacją leków nie będą ich wypełniać. W odpowiednich rubrykach przystawią stemple "refundacja leku do decyzji NFZ".
Chodzi o obowiązek wpisywania przez lekarzy na recepcie poziomów odpłatności leków: B - bezpłatne, R - ryczałt, 30 proc., 50 proc., 100 proc. Lekarze sprzeciwiają się także wymogowi wpisywania na recepcie kodów uprawnień pacjenta do refundacji leków.
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy protestuje także przeciwko przepisom ustawy refundacyjnej przewidującym, że lekarze błędnie wypisujący recepty, będą zobowiązani do zwrotu kwoty nienależnej refundacji wraz z odsetkami. Ma być tak w przypadku wypisania recepty np. nieuzasadnionej względami medycznymi lub niezgodnej z listą leków refundowanych. Lekarz będzie też ponosił odpowiedzialność finansową w przypadku, gdy na recepcie wpisze niewłaściwy poziom refundacji leku.
Wprawdzie wczoraj minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapewniał, że recepta ze stemplem "Refundacja do decyzji NFZ" zostanie zrealizowana, ale - jak ustaliła reporterka RMF FM Agnieszka Witkowicz - może Was to słono kosztować.
Aptekarze mogą zrealizować receptę z pieczątką, ale lek sprzedadzą w najwyższej możliwej cenie. Na liście są bowiem takie preparaty, które w zależności od schorzenia mają różny poziom odpłatności. Farmaceuta nie wie, na co choruje dany klient; nie ma przecież dokumentacji medycznej pacjenta.
Osoba przewlekle chora będzie musiała więc za swój lek zapłacić tak, jak zwykły pacjent. Różnice mogą wynieść nawet kilkadziesiąt złotych.
Oto kilka przykładów. Lek na rozrzedzenie krwi, który chorzy kilka miesięcy po zawale mogą kupić za 9 złotych, dla zwykłych pacjentów kosztuje 32 złote. Jest też lek przepisywany na nadciśnienie i przerost prostaty. Pacjenci z tym drugim schorzeniem mogą go kupić za 10 złotych, pacjenci z nadciśnieniem - za 17. Lek psychiatryczny chorzy na padaczkę mogą mieć za 3,20. Bez adnotacji o chorobie przewlekłej będzie kosztował dwa razy więcej. Z kolei lek wziewny - dla chorych na przewlekłą chorobę płuc sprzedawany ma być za 3,20, dla astmatyków za 43 złote.
Minister zdrowia mówi, że nie wyobraża sobie, by lekarz, który zna pacjenta przewlekle chorego, mógł skazać go na większe opłaty. Jednak lekarze mówią już co innego. Właśnie dlatego Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, który nie godzi się na zapisy nowej ustawy zakładającej odpowiedzialność lekarzy za źle określony poziom refundacji, zapowiada, że będzie stawiał pieczątki.
Barbara Kawińska szefowa pomorskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, twierdzi w rozmowie z reporterem RMF FM, że aptekarze wiedzą, co robić z receptami z pieczątką "Refundacja leku do decyzji NFZ".
Takiej pewności nie ma już wśród aptekarzy. Pacjent albo zapłaci sto procent ceny za lek, albo zostanie odesłany do NFZ. "Sami nie możemy niczego dopisywać" - twierdzą właściciele aptek. Problem w tym, że dokładnie to samo mówią urzędnicy funduszu. Podkreślają, że nie mogą ingerować w treść recept.
Jeśli pacjent nie będzie mógł wykupić leków, to zdaniem Kawińskiej winę będzie ponosił aptekarz. Nie chciałabym powiedzieć, że będzie on niedouczony. Mam nadzieję, że takich nie mamy tutaj w regionie - mówi szefowa pomorskiego oddziału NFZ.
Fundusz zachęca pacjentów, żeby na bieżąco informowali o wszystkich problemach z wykupem recept.