Za rządów Jerzego Buzka były naciski z UOP-u, by nie nadawać szczególnego znaczenia śledztwu w sprawie inwigilacji prawicy - powiedział w warszawskim sądzie prezydent Lech Kaczyński, zeznający w procesie płka Jana Lesiaka. Był pierwszym świadkiem, którego zeznania były jawne.
Do próby werbowania Lecha Kaczyńskiego przez UOP miało dojść w 1991 roku, gdy był on ministrem stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Wówczas miał się do niego zgłosić oficer w stopniu kapitana, który przedstawił się jako jego były student z Gdańska. Jego nazwisko pozostaje tajne, bo na ujawnienie nie zgodziła się ABW.
Prezydent relacjonował, że na pierwszym spotkaniu oficer dużo mówił mu o tym, co dzieje się w kontrwywiadzie już po tym, gdy jego szefem został Konstanty Miodowicz. Kolejny raz tajemniczy kapitan pojawił się, gdy Kaczyński szefował sejmowej komisji spraw wewnętrznych. Informował prezydenta m.in., że dyrektorzy wszystkich central handlu zagranicznego pracują dla specsłużb.
Traciłem zaufanie do ministra Andrzeja Milczanowskiego, byłego szefa MSW – tak prezydent tłumaczy, dlaczego w ogóle rozmawiał z oficerem UOP.
Lech Kaczyński mówił także o groźbach pod adresem jego brata. Sugerowano, by wyjechał z Warszawy, bo może mu się stać coś złego – zeznał prezydent. Dodał, że mówił to ten sam oficer UOP, który wcześniej prowadził Marzenę Domaros, czyli Anastazję Potocką, znaną z romansów z posłami.
To pierwszy przypadek, by urzędujący prezydent RP stawił się osobiście w sądzie dla złożenia zeznań w roli świadka. W gmachu sądu wprowadzono nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
61-letni Lesiak - któremu grozi do trzech lat więzienia - nie przyznaje się do winy. Jest on jedynym oskarżonym w ujawnionej w 1997 r. głośnej sprawie inwigilacji, którą UOP miał prowadzić w latach 1991-1997 wobec polityków opozycyjnych wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej. Prokuratura zarzuca mu przekroczenie w latach 1991-1997 uprawnień, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań.