Prezydent Bronisław Komorowski nie pojechał na pogrzeb Vaclava Havla. Najpierw uniemożliwiała mu to wizyta w Chinach. Z tej jednak wrócił w czwartek wieczorem. Niestety, pojawiła się kolejna przeszkoda. Głowę państwa rozbolało gardło.
Już dwa dni przed uroczystościami Kancelaria Prezydenta ogłosiła, że głowę państwa na pogrzebie ma reprezentować Lech Wałęsa. Oficjalnym powodem była kolidująca wizyta w Chinach. Ale - jak się okazało - prezydent wrócił z Azji w czwartek po godzinie 20 i spokojnie mógłby w piątek udać się do czeskiej stolicy. Warszawę od Pragi dzieli bowiem dokładnie 759 km, czyli 9 godzin samochodem i zaledwie półtorej godziny samolotem.
Pojawił się jednak nowy powód pozostania w Warszawie. Prezydent wrócił z Chin z bolącym gardłem. Prezydent... To słychać było w jego głosie! Ostatnio wręcz tracił głos - wyjaśniał reporterowi RMF FM Mariuszowi Piekarskiemu doradca Komorowskiego, Tomasz Nałęcz. Nikt jednak nie oczekiwał od prezydenta zabierania głosu na pogrzebie Havla. Chodziło o obecność.
Warto wspomnieć, że w uroczystościach wzięli udział m.in. szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton i jej mąż, były prezydent USA Bill Clinton, dawna minister spraw zagranicznych USA i bliska przyjaciółka Havla Madeleine Albright, prezydent Słowacji Ivan Gaszparovicz i słowacka premier Iveta Radiczova, a także prezydent Austrii Heinz Fischer.
Polskę reprezentowali były prezydent Lech Wałęsa, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz i minister kultury Bogdan Zdrojewski. Choć znawcy protokołu dyplomatycznego twierdzą, że ta delegacja była dostateczna, trudno oprzeć się wrażeniu, że mogłaby być wyższej rangi. To prawda, że najwięcej kontaktów z Vaclavem Havlem miał Lech Wałęsa, ale prezydencki fotel opuścił 16 lat temu. Tymczasem to on reprezentował Bronisława Komorowskiego.
Premiera w nieoczekiwanej podróży do Afganistanu zatrzymały za granicą warunki pogodowe. Zastąpił go minister kultury. Może jednak do Pragi powinien polecieć szef dyplomacji? Radosław Sikorski - jak dowiedział się reporter RMF FM Krzysztof Zasada - od poniedziałku jest na urlopie. Nie przeszkodziło mu to jednak uczestniczyć w czwartkowych głosowaniach w Sejmie.
Najwyższym przedstawicielem polskich władz był na Hradczanach marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, czyli trzecia osoba w państwie. Trzecia - biorąc pod uwagę protokół dyplomatyczny.
Przy okazji problemów z gardłem, które uniemożliwiły prezydentowi Komorowskiemu wyjazd do Pragi, warto przypomnieć falę oburzenia, jaka przetoczyła się przez Polskę, gdy wiele delegacji nie dotarło na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego.
Z powodu pyłu wulkanicznego unoszącego się nad Europą swój udział w ceremonii odwołało 58 delegacji. Głównym nieobecnym był prezydent USA Barack Obama, który po odwołaniu wizyty w dniu pogrzebu grał w golfa. Nie przyjechała także amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton, król Hiszpanii, brytyjski następca tronu książę Karol, prezydent Francji Nicolas Sarkozy i premier Włoch Silvio Berlusconi. Na pogrzeb nie dotarła z Niemiec kanclerz Angela Merkel oraz premier Litwy Andrius Kubilius.
Chmura pyłu nie przeszkodziła natomiast prezydentowi Czech. Vaclav Klaus z żoną oraz ówczesnym premierem Janem Fiszerem dotarli na ceremonię. Po uroczystościach pogrzebowych czeski prezydent wyraził ubolewanie, że na pogrzebie polskiego prezydenta zabrakło tak wielu ważnych i spodziewanych gości.
Prawdziwą walkę z czasem stoczył wówczas prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Do Krakowa dotarł z USA dosłownie w ostatniej chwili. Podróżował przez Portugalię, Włochy, Turcję, Bułgarię i Rumunię, nie przejmując się wulkanicznym pyłem. Jego żona jechała do Krakowa 13 godzin samochodem.